We wnętrzu (świata) obrazów Beksińskiego
Z ciemności korytarzy oświetlonych ogniskami, zapalającymi się na
chwilę, wpływam do jaskini wypełnionej krwawym śniegiem (?), na wzgórzu
płoną inne ogniska, mijam ściany podziemnej komnaty obwieszone obrazami
Zdzisława Beksińskiego, słyszę złowróżbne ptaki, przenikam do kolejnego
przestronnego wnętrza, a gdy znienacka unoszę wzrok widząc skrawek nieba
i gigantyczne kościste postacie nieruchome jak prezydenckie skalne
rzeźby z Mount Rushmore, znów sunę przez mroczne pomieszczenia wprost ku
lazurowej postaci bez twarzy, której dłoń, zielonkawa i trupia, wpycha
mnie w ciemność kołyski-grobu.
Potem znów tonę w mroku, ustaje muzyka śmierci, na szczęście nie mam klaustrofobii i szczęśliwie wychodzę z "De profundis", z wnętrza świata zbudowanego z obrazów Beksińskiego, z surrealistycznego, pełnego śmierci i lęku, przenikającego niczym sztylet wbity znienacka prosto w serce filmu, wprost w pełną identycznych postaci salę z zawieszonymi na ścianach chorobliwymi wizjami…
Potem znów tonę w mroku, ustaje muzyka śmierci, na szczęście nie mam klaustrofobii i szczęśliwie wychodzę z "De profundis", z wnętrza świata zbudowanego z obrazów Beksińskiego, z surrealistycznego, pełnego śmierci i lęku, przenikającego niczym sztylet wbity znienacka prosto w serce filmu, wprost w pełną identycznych postaci salę z zawieszonymi na ścianach chorobliwymi wizjami…