Danse macabre, czyli taneczny maraton teatru pantomimy

 


Kto nie słyszał o filmie "Czyż nie dobija się koni?" w reżyserii Sydneya Pollacka, z porażającą wręcz rolą Jane Fondy (nominacja do Oskara!), na podstawie bestsellerowej książki Horace'a McCoya, ten powinien udać się do Wrocławskiego Teatru Pantomimy, gdzie w szaleńczym maratonie tanecznym, trwa walka o życie i dolary, a zmagają się zdesperowani uczestnicy przybyli do Kalifornii w poszukiwaniu pracy i sposobu na przetrwanie. W czasach wielkiego kryzysu gospodarczego (1929-1933)  popularnym sposobem na zarobienie kilku groszy były maratony taneczne - trwające wiele dni zmagania ze zmęczeniem i chęcią odpoczynku. 

W czasach, gdy ludzie tracili ziemię zadłużając się w bankach, a  dorodne kalifornijskie pomarańcze polewano naftą, żeby utrzymać ich ceny na opłacalnym poziomie, Amerykanie w poszukiwaniu pracy ruszali na parkiety, które w myśl zasady panem et circenses, czyli chleba i igrzysk, przyciągały wielu obserwatorów żądnych widoku słaniających się ze zmęczenia zawodników, skaczących sobie do gardeł, aby tylko przetrwać szaleńczy maraton i zwyciężyć. Choćby po trupach.

 Film zainspirował reżysera Radosława Rychcika, który we wrocławskim spektaklu połączył i zsynchronizował elementy pantomimy i teatru, z dynamiczną muzyką i chwytającym za serce, odgrywającym rolę deus ex  machina, komentującym wydarzenia, głosem z offu, zanurzył całość w aktualnym klimacie walki o byt, wzbogacił przejmującą balladę o walce na śmierć i życie, o doskonałe, choć niezwykle trudne i wyczerpujące układy choreograficzne, dając aktorom popisowe role - solówki, jak ta w wykonaniu Agnieszki Charkot jako Jackie Miller -  przeciętnej amerykańskiej klientki z małego miasteczka kupującej na kredyt produkty w prowincjonalnym sklepie z mięsem i chlebem, czy też pieśń ciężarnej żony farmera, który stracił ziemię i wraz z poślubioną w maratonie tanecznym małżonką bierze udział w kolejnym morderczym danse macabre, gdzie pary tratując się, u  kresu wytrzymałości, dopiero w czasie przerw reklamowych mogą na chwilę odsapnąć, więc padają na parkiet bez tchu albo rzucają się na jedzenie niczym  dzikie bestie, i bez znaczenia jest, skąd pochodzą i jakie mają wykształcenie, czy są biedakami z prowincji czy też zrujnowanymi pannami z dobrych domów, które znalazły się w tragicznej sytuacji w wyniku krachu na giełdzie.  

Taniec trwa nieustannie, aż ktoś zostanie wreszcie sam z partnerem lub partnerką na parkiecie, eliminując po drodze wszystkie inne pary. Wyścig szczurów, rozpaczliwa żądza przetrwania, desperaci, którzy za wszelką cenę chcą wygrać, to wszystko w naszych czasach nabrało innego wydźwięku. Inflacja, bieda, upadające przedsiębiorstwa, brak pracy, wszystko to znamy bardzo dobrze. Reżyser dokonał tu niezwykłego zabiegu, pozwalającego widzom identyfikować się z zawodnikami, którzy ledwo dysząc, wciąż, niczym w agonii, poruszają się, jak automaty, które gdy zatrzymają się, okazują się być zepsute, zostaną wyrzucone na śmietnik. 

W spektaklu aktorzy prezentują się w przestylizowanych przedwojennych amerykańskich  strojach (Jakub Lewandowski), nawiązujących do ówcześnie noszonych ubrań, bynajmniej nie z czasów i nie ze środowiska znanego nam z ekranizacji "Wielkiego Gatsbyego" czy "Zeldy" -  na podstawie książek F. S.Fitzgeralda, doskonale portretującego epokę, w której zabawa, szaleńcze igranie  z uczuciami, wyrafinowane przyjęcia organizowane przez bogate i znudzone towarzystwo zastępują masowe samobójstwa  z powodu krachu na  nowojorskiej giełdzie. 

Taniec w spektaklu nie ma w sobie nic z finezji epoki swingu. To upadlający kierat, któremu z lubością przyglądają się wymienione z nazwiska fikcyjne gwiazdy filmowe obserwujące uczestników z loży dla VIP-ów,  niczym współcześni celebryci wiedzący, że ich obecność będzie zauważona i odnotowana w social mediach, a reklamodawcy będą płacili coraz więcej, sponsorując ubrania czy śluby uczestników maraton tanecznego...  W "Czyż nie dobija się koni?" show must go on. Aż do tragicznego finału. W spektaklu, gdzie trwa monotonny upiorny taniec, prawdziwy danse macabre ludzkich zombie, wyczerpanych i ledwo trzymających się na nogach, nadludzki wysiłek każe uczestnikom przetrwać kolejny dzień, gdy znów dostaną siedem posiłków, a tylko tak mogą  dalej egzystować.

Mistrzowska jest scena, w której wyczerpani uczestnicy maratonu jedzą to co im podano, nie bacząc na dobre maniery czy poprawne zachowanie przy stole. Rzucają się na posiłki, starając się zjeść jak najwięcej. Widzowie, patrząc jak zahipnotyzowani na niekończące się okrążenia, także już umęczeni  frenetycznym ruchem, czują się niemal jak aktorzy na scenie, którzy zlani potem, piją wodę z niebieskich buteleczek i kładą się na parkiecie, nie dbając o jakiekolwiek zasady. Nawet śmierć jednego z uczestników nie jest w stanie ich powstrzymać od dalszego szaleńczego podrygiwania. Na tle powszechnego upodlenia, pogodzenia się z losem i przyjęcia reguł morderczego widowiska, do końca walczy para głównych bohaterów: Gloria Beatty (Agnieszka Dziewa)  i Robert Syverten (Jakub Pewiński). Robert to ulizany, mamisynkowaty, na przekór wszystkiemu nie tracący nadziei, w każdej wolnej chwili wystawiający twarz do słońca, młodzieniec, któremu nie dane jest jednak dożyć lepszej przyszłości.

 Gloria i Robert wyróżniają się i siłą rzeczy widz próbuje im kibicować, choć w pewnym momencie para rozstaje się, by spróbować sił z innymi partnerami. Gloria jest zgorzkniałą niedoszłą  samobójczynią, rozczarowaną życiem i ludźmi, marzącą tylko o śmierci, której sama nie potrafi sobie zadać. Rudowłosa, cyniczna i nie tracąca zblazowanej miny Gloria, z pogardą patrzy na pozostałych uczestników maratonu, bez skrupułów wykorzystuje partnera, zmuszając go do zabójstwa i niszcząc mu życie. "Czyż nie dobija się koni?", można by zapytać przywołując słynną kwestię z filmu i ze spektaklu. Tak, dobija się, ale przede wszystkim konie zabijają się same, tratując się i w ostatecznym zmaganiu ponosząc śmierć. Bo wygrać może tylko jedna para, a i jej sukces to tylko odwleczona na jakiś czas klęska, bo w końcu i na nich przyjdzie pora - nie sposób bowiem zbyt długo w taki sposób żyć, a innego życia, jak się wydaje, dla tych ludzi w tych czasach, nie ma. 

Spektakl jest długi, trwa ponad dwie godziny i wychodzimy z niego z ciężkim sercem, bo sukces mający posmak goryczy uświadamia nam, że wszystko się kiedyś kończy i każdy wyścig szczurów stać się może walką na śmierć i życie, a ci którzy teraz wygrają, w następnej edycji mogą nie mieć już siły, by dalej walczyć. 

Ten spektakl to znakomity, egzystencjalny, niezwykle przenikliwy, obraz świata w trudnych czasach. Warto obejrzeć i przemyśleć.


  • Scenariusz i reżyseria: RADOSŁAW RYCHCIK
  • choreografia: JAKUB LEWANDOWSKI
  • scenografia, kostiumy i reżyseria światła: ŁUKASZ BŁAŻEJEWSKI
  • muzyka: MICHAŁ LIS
  • asystent scenografa: ADRIAN LEWANDOWSKI
  • asystentka choreografa: ADA KAZIMIERZ


Obsada
  • James Bates ARTUR BORKOWSKI
  • Jackie Miller AGNIESZKA CHARKOT
  • Rosemary Loftus (Alice Le Blanc) IZABELA CZEŚNIEWICZ
  • Gloria Beatty AGNIESZKA DZIEWA
  • Geneva Tomblin / Pani Higby AGNIESZKA KULIŃSKA
  • Kid Kamm JAN KOCHANOWSKI
  • Basil Gerard RADOSŁAW LIS (GOŚCINNIE)
  • Pedro Ortega ELOY MORENO GALLEGO
  • Ruby Bates ANNA NABIAŁKOWSKA
  • Lillian Bacon KAROLINA PACZKOWSKA
  • Guy Duke PAWEŁ PALCAT (GOŚCINNIE)
  • Robert Syverten JAKUB PEWIŃSKI
  • Bess Cartwright MONIKA ROSTECKA
  • Mack Aston KRZYSZTOF SZCZEPAŃCZYK
  • Mary Hawley JUSTYNA TABORSKA (GOŚCINNIE)
  • Vee Lovell MATEUSZ WIERZBICKI (GOŚCINNIE)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Lekarz was zeżre na kolację, czyli o "Złej dziewczynce"

Wystawa "Przestrzenie" w Zachęcie - zapowiedź

Czekając na SALOME w Operze Wrocławskiej, czyli premiery i zapowiedzi