Mecz w Piekarni
Spektakl FRENCH OPEN dla Wrocławskiego Teatru Pantomimy wyreżyserował Cezary Tomaszewski. "Wspaniale", pomyślałam. Uwielbiam jego "Priscillę. Królową Pustyni", którą podobnie jak kilka lat temu musical "Gracjan Pan", oglądałam w Teatrze Muzycznym Capitol. Będzie szaleństwo, muzyka, dzikie stroje i dzikie sytuacje. Tak to sobie wyobrażałam. O naiwności!
Zaledwie kilka dni wcześniej podczas meczów Finału Ligi Konferencji grupa krewkich kibiców z Hiszpanii zdemolowała wrocławski Rynek i plac Solny, a nawet porwała flagi Europejskiej Federacji Piłkarskiej i maszty, na których były zawieszone. Oj, działo się we Wrocławiu...
A w Piekarni na Nadodrzu emocjonująco, choć dużo bezpieczniej, zapowiadała się rekonstrukcja półfinałowego meczu Roland Garrosa (2024), który sensacyjnie wygrała w ubiegłym roku nasza narodowa tenisowa ikona Iga Świątek, pokonując waleczną Japonkę haitańskiego pochodzenia Naomi Osakę. Mecz tenisowy wywołał wielkie emocje. Zupełnie jak ten teatralny, bo spektakl "French Open" to właściwie performatywna rekonstrukcja tenisowego zmagania na korcie. Nie był to co prawda kort paryski, ale wrocławski (a ściślej mówiąc piekarniczy, wszak scena znajdowała się w miejscu, gdzie niegdyś mieściła się garnizonowa piekarnia), ale czas był niemalże identyczny - ponad trzygodzinna gra Igi Świątek (niewiarygodnie wytrzymała drobniutka Karolina Pewińska) i Naomi Osaki (waleczna Agnieszka Dziewa). Gra bez piłek, które "na niby", pantomimicznie, podnosił Eloy Moreno i podawał Krzysztofowi Szczepańczykowi.
Pantomimiczny mecz komentował Kuba Pewiński, początkowo całkiem zgrabnie udając profesjonalnego dziennikarza sportowego, z czasem pozwalając sobie na coraz bardziej komiczne uwagi, jakimi komentatorzy sportowi dzielą się zwykle dopiero po wyłączeniu mikrofonów. Pewiński otoczony aktorami WTP wprowadził publiczność do sali, gdzie rozgrywał się mecz. Było to zresztą dość osobliwe, bo kort tenisowy chyba po raz pierwszy znalazł się między odrapanymi ścianami nieremontowanego wnętrza historycznego budynku.
Podczas spektaklu w Piekarni można było zaobserwować surrealistyczne pomieszanie (a nawet zmieszanie) zdezorientowanej teatralnej publiczności, która czytając, że będzie to rekonstrukcja meczu tenisowego, miała chyba jednak nadzieję na bardziej teatralno-pantomimiczną rozgrywkę, oraz mistrzowsko wtapiających się między "zwykłych"widzów, aktorów, którzy wywijali chorągiewkami (publiczność też je dostała w wersji "igowej" i "naomiowej"), wydawali okrzyki, trąbili i zachowywali się raczej jak na meczu siatkarskim (brakowało tylko "klaskaczy"). Mało tego, pojawiały się popularne w USA i Kanadzie kiss cam (pary obserwowane przez oko kamery i nagrywane naprawdę dawały sobie buziaczki, które można było zobaczyć wyświetlane na tylnej ścianie, poza kortem).
Cała widownia po jakimś czasie zaczęła pojawiać się "multimedialnie" na ścianie za siedzącą na wysokościach Panią Arbiter (niewzruszona Agnieszka Kulińska). A przypomnę, że cały czas trwał mecz, Iga biegała jak szalona, zlana potem i dysząca, podobnie jak Naomi (w pięknych kolorowych sportowych butach). Gdy siadały na ławkach po przeciwnych stronach, podczas przerw, wycierały prawdziwy pot ręcznikami, a za nimi na ścianie u dołu tuż za ich plecami, pojawiały się ich myśli-słowa, które kiedyś wypowiedziały, a potem wściekłe zdania, jakie pojawiły się kiedyś na różnych forach w Internecie jako słowa hejterów. "Gówniara z paletkom" (błąd zamierzony), z pewnością szczególnie musiało wbić się w pamięć Igi, która zapewne choć robiła co mogła, przez dłuższy czas nie potrafiła o tym zapomnieć.
Ta niespodziewana wygrana Igi to taki prztyczek w nos tym wszystkim hejterskim głosom, oceniającym i radzącym jak powinna grać. Pierwsza część meczu była radością dla oczu fanów Igi, którzy z pewnością z wypiekami na twarzach, obserwowali ten mecz w ubiegłym roku w mediach. Pozostali umierali z nudów i czekali aż się ten mecz skończy, a ci najbardziej zdesperowani uciekali z Piekarni pokonani.
Mecz trwał. Zawodniczki, to znaczy aktorki pantomimy, które pokonały podczas tych trzech godzin niewiarygodne dystanse biegowe, piły wodę z plastikowych butelek, muzyka grała, słyszeliśmy "odgłosy meczowe" z offu, kibice szaleli, "French Open" trwał, choć przy malejącej widowni. Nagle podczas przerwy sportowa ekipa ruszyła tańczyć sambę ("Samba de Janeiro") i wszyscy niczym profesjonalna grupa czirliderek "wyginali śmiało ciało", a najbardziej Eloy Moreno Gallego, który przez większą część spektaklu-meczu stał niczym gwardzista pod Pałacem Buckingham, mimo złośliwych (!) zachęt Pani Arbiter ("Eloy, biegniesz"). Muzyka przyspieszała, głowy większości z pozostałych widzów kręciły się od lewej do prawej, to patrząc na Igę, to na Naomi. Ostatnie pół godziny to już był prawdziwy teatralny hardkor - kto zwycięży, kiedy się to skończy - niby wszyscy wiedzieli, ale... Choć tego 31 maja byłam na meczu tenisowym w Piekarni, nie widziałam piłeczek przez cały spektakl, bo biedne uwięzione nieruchomo stały w metalowych koszach, i dopiero w ostatniej scenie "French Open", wypuszczone na wolność, wypełniły scenę i ruszyły ku widowni... Były zielone, takie jak tort i ciastka-piłki, jakimi poczęstowano publiczność z okazji dwudziestych czwartych urodzin Igi Świątek. To było szaleństwo, jak przyznała tuż po spektaklu Agnieszka Charkot, dyrektorka Wrocławskiego Teatru Pantomimy. A ja takiego szalonego widowiska w żadnym teatrze dotąd nie widziałam.
Twórcy
- reżyseria CEZARY TOMASZEWSKI
- dramaturgia meczu IGA ŚWIĄTEK, NAOMI OSAKA
- scenariusz i dramaturgia rekonstrukcji w oparciu o dostępne materiały medialne IGA GAŃCZARCZYK
- muzyka OKTAWIA PĄCZKOWSKA
- światło JĘDRZEJ JĘCIKOWSKI
- video JAKUB KOTYNIA
- Obsada
- Agnieszka Dziewa
- Karolina Pewińska
- Agnieszka Charkot
- Agnieszka Kulińska
- Monika Rostecka
- Kuba Pewiński
- Jan Kochanowski
- Eloy Moreno Gallego
- Krzysztof Szczepańczyk.
Komentarze
Prześlij komentarz