Tomatito - żywioł gitarowego flamenco

 

 Foto: mat.pras.


Żywiołowy, ekscytujący, romantyczny, intrygujący koncert Tomatito i jego zespołu we wrocławskim NFM, który odbył się 6 kwietnia to była prawdziwa magia. Publiczność oczarowana andaluzyjskimi i arabskimi rytmami prawie przez 100 minut (z fantastycznym bisem na koniec) z zapartym tchem słuchała i oglądała występu, jakiego rzadko jest okazja podziwiać we Wrocławiu, gdzie przecież wiele się dzieje i muzycznych wydarzeń nie brakuje. 

Tomatito, legendarny wirtuoz gitary, współpracownik  innego mistrza Paco de Lucii (w jednym z wywiadów opowiadał,  jak w stresującej sytuacji, gdy złamała mu się gitara, pożyczył instrument od mistrza Paco), pokazał to co najwspanialsze we flamenco - szczerość, piękno, przejmującą i ognistą na przemian muzykę, która skłaniała publiczność do spontanicznych oklasków także w trakcie trwania utworów.

Tomatito to artysta, który w przeciwieństwie do wielu wybitnych muzyków nie gwiazdorzył, mimo rewelacyjnych solówek i duetów zagranych z synem Jose, nie wysuwał się na plan pierwszy, nie zaznaczał swojej dominującej pozycji na scenie (choć przecież mógłby!), ale doskonale synchronizował swoją grę z pozostałymi muzykami, dając im tyle przestrzeni i taką otwartość, zapraszając ich do swojej gitarowej opowieści, że chyba wszyscy poczuli się docenieni, a przez to ich muzyczne dialogi zabrzmiały jeszcze doskonalej i jeszcze dobitniej. 

Mnie oczarowały te najbardziej ogniste gitarowe "rozgrywki", podbijane niezwykłym głosem Morenita de Illory, śpiewaka, którego głos wydobywał się z jakichś niewiarygodnych głębokości, i był tak pełen uczuć, że dosłownie przeszywał dreszczem i wzruszeniem publiczność. Głos Morenita momentami zdawał się samym corazon, sercem flamenco. Flamenco, które zabrzmiało w wielkiej Sali Koncertowej NFM niezwykle mocno, zwłaszcza że kolorowe świetlne kręgi i snopy czerwieni, niebieskości czy zieleni płynące z reflektorów sufitowych, wydobywały z postaci znajdujących się na scenie indywidualne style gry i osobowości. Pośrodku niczym władca siedział Tomatito; miał po swojej stronie syna Jose oraz  perkusistę Pirañę, którego gra na cajonie tempem przypominała kubańskich albo afrykańskich bębniarzy.

 Cante jondo dwóch cantaorów (Kiki Cortiñas i Morenito de Illora) i dźwięki jakie wydobywał z gitary Tomatito stwarzały pełen magii nastrój, a dodatkowo gościnnie występująca meksykańska tancerka flamenco Karime Aguilar ze słynnego rodu Amaya (jest wnuczką słynnej Carmen Amayi, przedwojennej tancerki i śpiewaczki flamenco, która wystąpiła w wielu filmach nakręconych od lat 20. XX w. do lat 60. XX w.). Karime dała tak niesamowicie ognisty i hipnotyzujący pokaz, że jej suknia stawała się momentami rekwizytem tańczącym samoistnie wirując w rytm muzyki.

Koncert, który zaczął się solowym występem Tomatito, spokojnym i romantycznym, w miarę trwania rozpędzał się, a muzycy grali jak sądzę improwizując i dodając do flamenco szczyptę jazzu i brzmień kubańskich, brazylijskich czy arabskich wplecionych delikatnie w mocne brzmienia, głośne i pełne tupania, pokrzykiwań, klaskania i emocji, które przenosiły się z muzyków na publiczność reagującą na muzyków i ich pełne żaru i ognia albo żartów i humoru utwory. Wspaniały koncert, który w wielkiej sali stał się kameralnym doznaniem i wzruszeniem wielu widzów, przyzwyczajonych do małych salek (jak np. ta w Starym Klasztorze we Wrocławiu, gdzie odbywają się Wieczory flamenco) i klubowych przestrzeni okazał się znakomicie nagłośniony, fantastycznie oświetlony i sprawił, że publiczność owacjami na stojąco żegnała artystę i jego zespół. 


Patronat medialny


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Nasze imprezy są flamenco, żyjemy flamenco, śpimy flamenco i jemy flamenco" – wywiad z Tomatito