UWOLNIENIE Zenona Fajfera - spektakl na scenie WTW

 

Foto: Rafał Skwarek

Prapremiera spektaklu UWOLNIENIE. Wchodzę na salę we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Siadam w fotelu. Inni widzowie też zasiadają na swoich miejscach. Duża Sala teatru powoli się wypełnia. Rozglądam się. Na scenie jest już kurtyna, tyle że nie wisi jak zawsze przed spektaklami, ale leży na scenie przemyślnie udrapowana. Obok samotnie stoi dziwna perkusja. To znaczy dziwna jak jej się bliżej przyjrzeć. Na razie tylko stoi i jakby coś zapowiada. Pojawiają się kolejni widzowie. Niektórzy są INNI. Zasiadają między zwykłymi widzami. Mają stroje niby zwyczajne, ale tak nie do końca. Elegancka pani w zielonej garsonce. Facet w czarnym garniturze. Młoda osoba w stroju skejta (dziewczyna, chłopak?) z mamą (z mamą?!). Nad sceną widzę na wideo siebie. Monitoring w teatrze. Czy na pewno? Poruszam się, macham do siebie. Tak, to ja. Ja widz. Inni widzowie wpatrują się w ten ekran i robią sobie zdjęcia. Przywykliśmy do monitoringu, codziennej obserwacji, do nieustannego śledzenia w pracy i miejscach publicznych. Mija godzina planowanego rozpoczęcia spektaklu. Nic się nie dzieje. Ludzie się rozglądają. Szum rozmawiających narasta, pojawiają się jakieś śmiechy, podniesione głosy, komentarze. Widownia czeka. Scena jest pusta. To znaczy niezupełnie pusta, bo jest ta leżąca wygodnie czerwona kurtyna i ta perkusja. Ktoś zaczyna klaskać, ktoś głośno się śmieje. Na co jeszcze czekamy? Zawiesiło się? Jesteśmy w wirtualnej rzeczywistości? Gdzie są aktorzy? Podejrzliwie rozglądam się dokoła. 

Dopiero po chwili widzowie orientują się, że aktorzy grają z widowni.Są między nami. Kim zatem my jesteśmy, my prawdziwi widzowie? Obserwatorami, współuczestnikami, współwinnymi zamieszania? Po kilku minutach przywykam do nowej konwencji. Aktorzy są jak my, zachowują się jak my, my Polacy, kłócący się, domagający się uwagi, przekrzykujący się, uważający się za najmądrzejszych, mający dość czekania, dość tkwienia w niekomfortowej sytuacji, dość lęku, strachu, dość sytuacji zagrożenia, dość polityki wpychającej się do prywatności, dość niepewności.

Spektakl jest jak życie codzienne, gdzie na aktorów patrzymy jak na samych siebie. Zenon Fajfer, dramaturg, poeta, twórca liberatury, jest uważnym obserwatorem, ale pokazuje nas w zwyczajnych sytuacjach, nie tylko satyrycznie i groteskowo, ale z pewną dozą zrozumienia. Tacy jesteśmy. Długo znosimy to co nam nie odpowiada, ale w pewnym momencie mamy dość i chcemy się uwolnić. Za wszelką cenę. Nasze narodowe wady i przywary, nasza spolegliwość, zgoda na łamanie prawa, na rozkazy władzy, na to by mogła nam kazać robić to wszystko czego  robić nie chcemy, na ograniczanie wolności. Znakomita jest  w UWOLNIENIU scena z lektyką wnoszoną na scenę przez czterech panów w czarnych garniturach i wynurzanie się ręki tajemniczego dostojnika, która wskazuje co trzeba robić i reakcja aktorów, którzy padają na kolana, z pokorą oddają hołd wyższej instancji... Znamy to, jak bardzo to znamy z naszej polityczno - społecznej rzeczywistości. 

Aluzje są w UWOLNIENIU subtelne, ale wszechogarniające. Nakazy noszenia maseczek. Nakazy izolacji. Nakazy podporządkowania. System opresji rozrastający się nieustannie. Wtedy pojawia się szaleństwo, frenetyczne objawy  tego, że ma się już dość wszystkiego, gdy aktorzy na scenie  kładą się i wierzgają nogami albo w zwolnionym tempie, niczym w filmie, są wstrzymywani w działaniu. Zastosowanie tego filmowego zabiegu jest doskonałym środkiem do pokazania, jak bardzo uwstecznia i hamuje nas sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy. 

W spektaklu dużo jest ciszy i o ciszy. Tej ciszy, której tak bardzo pragniemy, gdyż w codzienności przywykliśmy do hałasu, do medialnych doniesień o pandemii, wojnie, zbrodniach, uchodźcach, więzieniach, cierpieniu. Harmider, kłótnie, przemoc - mamy z tym do czynienia na co dzień. Nie wiemy już co jest prawdą, a co fikcją. Ten spektakl jest analizą strachu, z którym budzimy się i zasypiamy. Strachu, z którego chcemy się otrząsnąć, ale okazuje się, że i z nas wychodzi tłumiona agresja.

 Jest w UWOLNIENIU i o potrzebie miłości, o flircie, pełnym goryczy pragnieniu  spotkania drugiej osoby, która nas zrozumie, pokocha, ale zamiast tego możemy się spodziewać jedynie ironicznej wymiany wspólnych doświadczeń, wspólnego grania w popularne słowne gierki. Znakomita jest ta para flirtujących, którzy znajdują się trochę na obrzeżach widowni i znikają potem w nieznanej przestrzeni, za otworem-drzwiami w kurtynie, gdzie po drugiej stronie rozciąga się nieznana rzeczywistość, może (najprawdopodobniej) to piekło. My widzowie prawdziwi, my nie aktorzy, możemy się o tym przekonać na końcu spektaklu, gdy wprowadzeni jesteśmy do tajemniczej strefy POZA. Poza kurtyną, poza sceną. Po drugiej stronie lustra, jak w "Alicji w Krainie Czarów".

W UWOLNIENIU doskonałe jest zgranie zespołowe - stworzenie lustrzanego odbicia polskiego społeczeństwa straumatyzowanego, nękanego problemami, a jednak wciąż pragnącego wspólnotowego przeżywania, zbiorowej identyfikacji i zjednoczenia, możliwego jedynie w obliczu choroby, śmierci, tragedii. Warto zwrócić uwagę na muzykę w spektaklu (Rafał Ryterski), a zwłaszcza na perkusję-robota, który sam gra i pokazuje, że hałas jest niezależny od ludzi, pojawia się sam i milknie sam, nie mamy na to wpływu. Polecam spektakl UWOLNIENIE, bo tak subtelnie przeprowadzonej wiwisekcji naszego współczesnego polskiego społeczeństwa, zarówno tragicznego w swych wyborach politycznych, jak i śmiesznego w swoim zacietrzewieniu, dawno nie widziałam.

"Uwolnienie" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym to sztuka oparta na tekście Zenona Fajfera w reżyserii Kuby Kowalskiego. Spektakl powstał na podstawie sztuki nagrodzonej w V Konkursie Dramaturgicznym Strefy Kontaktu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Nasze imprezy są flamenco, żyjemy flamenco, śpimy flamenco i jemy flamenco" – wywiad z Tomatito