Megalopolis Artura Przebindowskiego



 

 Na wystawie "Drzewo Mondriana" nie ma ani drzewa ani Mondriana. Przynajmniej w rozumieniu neoplastycyzmu. Choć geometrycznych zestawów linii, których analiza dała początek abstrakcji i oddziałała na architekturę i wzornictwo  jest całkiem sporo. Holenderski artysta Piet Mondrian (1872-1944), współzałożyciel grupy de Stijl, teoretyk przedwojennej awangardy, prekursor abstrakcji miał swoją obsesję. Było nim drzewo. Drzewo, które w sztuce rozbierał na kawałki, analizował, odzierał z realizmu. Ale na wystawie "Drzewo Mondriana" w Galerii Miejskiej we Wrocławiu nie ma drzew, choć są znaki i piktogramy, które kojarzą się nam z tymi, jakie spotykamy w każdym dużym mieście. Bo to właśnie miasto jest obsesją Artura Przebindowskiego, który na wystawie "Drzewo Mondriana" dogłębnie je analizuje. Widziane z góry, jakby z drona lub helikoptera, mogące istnieć bez ludzi, stłoczone, zunifikowane. Składające się z niemal abstrakcyjnych budynków ułożonych gęsto warstwami niczym w wielopiętrowych osiedlach-sypialniach. Na wystawie prezentowany jest cykl Megalopolis. Miasto - moloch, pozbawione ludzi, nieprzyjazne. Jest jak znak naszych czasów. Patrząc na te prace przypominam sobie  wiosenne tegoroczne relacje z Wuhan, chińskiego miasta pełnego wieżowców, w których stłoczeni, zamknięci, przerażeni szalejącym koronawirusem żyli zmagając się z klaustrofobią, ludzie. Ulice były puste. Miasto widziane z lotu ptaka przypominało pejzaż na jakiejś wyludnionej planecie, gdzie pozbawiona życia martwa architektura trwała siła rozpędu... Na wystawie w Galerii Miejskiej Artur Przebindowski pokazuje wysmakowane kolorystycznie prace malarskie. Czerwienie, niebieskości i szarości nadają tym pracom uroku awangardowej fotografii architektury. Dopiero z bliska przyglądając się tym obrazom widać niezwykłą żmudną pracę artysty, jego zmaganie się z materią malarską. To mozolnie, szczegółowo odtworzony obraz rzeczywistości, choć uwieczniony nie idealne, jak by się mogło wydawać. Te budowle niczym klocki lego albo domki dla dzieci precyzyjnie, gęsto zapełniające obrazy mają swoje skazy - tu i ówdzie widać spływającą strużkę farby, drobne niedoskonałości pokazujące jakby walkę z obrazem, który ma pokazywać świat rzeczywisty, nie pozbawiony skazy. Jeśli trzymamy się od niego z daleka pokazuje swe piękne kolorystycznie oblicze. Z bliska nie jest już tak cudowny. Można by sądzić, że chodzi tu o symboliczne pokazanie relacji człowieka z otoczeniem. Dopóki żyjemy na powierzchni, czerpiąc przyjemności z urody tego świata, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, dopóty nie mamy świadomości, że jest w tym wiele skaz, problemów, ukrytych wad. Jeśli żyjemy bardziej duchowo, wnikamy w głębsze  warstwy rzeczywistości, mamy świadomość, że wszystko co nas otacza tylko pozornie jest takie gładkie, piękne i idealne. Mistrzem Artura Przebindowskiego był Jerzy Nowosielski, jeden z najbardziej uduchowionych malarzy współczesnych, zafascynowany ikoną i sztuką sakralną. Sądzę, że niektóre prace Artura Przebindowskiego z cyklu Znaki mają wiele  wspólnego z malarskimi poszukiwaniami Nowosielskiego. Oglądając wystawę Przebindowskiego w salach wrocławskiej galerii warto zwrócić uwagę na pewne poruszające moim zdaniem oddziaływanie tych prac, zwłaszcza obrazów umieszczonych na górze, w drugiej sali, za czarną grubą kotarą odgradzającą wystawę od tego co na zewnątrz, na jasnej pełnej ludzi ulicy, przy której mieści się galeria. Ta sztucznie wykreowane  salka, ciemnawa i cicha, ma coś z pomieszczenia sakralnego, ciszę kaplicy albo niszy w kościele. Ta przestrzeń zachęca do kontemplacji i zastanowienia nad życiem w Megalopolis, mieście, gdzie nie ma ludzi. Warto pomyśleć o tym oglądając tę wystawę.

Ekspozycja czynna jest do 24 października.

Foto: Agata Piątkowska na zlecenie Galerii Miejskiej 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Nasze imprezy są flamenco, żyjemy flamenco, śpimy flamenco i jemy flamenco" – wywiad z Tomatito