O malarstwie Waldemara Libery
Ekspresjonistyczne, mroczne portrety Waldemara Libery można obecnie oglądać w krakowskiej galerii Floriańska 22 na wystawie "Whateverities of 3D". Postacie, w większości o zdeformowanych twarzach, często z zaciśniętymi ustami i zamkniętymi oczami, zdają się być namalowane zgodne z twierdzeniem słynnego francuskiego ekspresjonisty rosyjskiego pochodzenia Chaima Soutine'a "Deformacja to życie".
Waldemar Libera, urodzony w 1983 roku w Tarnowie, ukończył Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Nowym Wiśniczu i historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jest twórcą poruszającym się w szeroko pojętym nurcie ekspresjonistycznym. W jego pracach dopatrzyć się można fascynacji przedwojennymi ekspresjonistami (Kokoschka, Kirchner, Nolde, Rouault), ale też rozwijającym się po II wojnie światowej abstrakcyjnym ekspresjonizmem spod znaku Bacona i de Kooninga. Bacon jak się wydaje najsilniej oddziałał na Waldemara Liberę, na jego sposób postrzegania postaci ludzkiej, na sposób malowania, który prowadzi do odkrycia, a nawet obnażenia wnętrza modela, do analizy jego duchowego cierpienia, tragizmu ludzkiej egzystencji pojętej uniwersalnie, ale i jednostkowo. Skąd przychodzimy, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy - zdają się zastanawiać pokazane w malarstwie Libery postacie, niemal wszystkie, niczym galeria duchów, przodków o zatartych we wspomnieniach twarzach, przywodzą na myśl dawne czasy, dawne tragedie, dramaty i genezę zła, które przyczajone w przeszłości w każdej chwili może zaatakować teraźniejszość.
Znaleźć na tych obrazach można traumy wojenne (obraz z samolotami groźnie unoszącymi się nad beztrosko pasącymi się na trawie łaciatymi krowami), ale i indywidualne koszmary, które odcisnęły piętno na twarzach postaci. Artysta zdaje się obserwować okrutny świat, który go otacza, portretując postacie, które gwałtownymi pociągnięciami pędzla jakby wyrywa z codzienności.
To malarstwo skłania do zadania sobie egzystencjalnych pytań i zajrzenia we własną duszę. Ukryte pod warstwami farby czarnej, białej i żółtej, od czasu do czasu jedynie przełamanej żywszym akcentem tła, postacie, jakby zwrócone do wewnątrz, do własnego świata, do swego wewnętrznego bólu, przypominają aktorów z teatru Cricot 2 Tadeusza Kantora. Mężczyźni ubrani w ciemne garnitury i białe koszule, czasem w czarnych kapeluszach na głowie, sztywno upozowani niczym do prowincjonalnej fotografii, z twarzami niczym maski są jak świadkowie koszmarnych wspomnień albo snów, które zdarzają się każdemu z nas. Niektóre przywodzą na myśl "Historie Manjaków" Jaworskiego, ilustrowane przez młodopolskiego artystę Witolda Wojtkiewicza.
Piękno w prezentowanym na wystawie w galerii Floriańska 22 malarstwie nie pojawia się często. Tak jak w prawdziwym życiu to rzadkość. Jest obecne np. w subtelnym portrecie młodej kobiety o szeroko otwartych, nieco naiwnych oczach i pełnych ustach. Jej twarz otaczają miękkie włosy, a rysy są wyraziste i nie pozbawione urody.
Jednak to rozpacz, ból, lęk, przerażenie dominują na zniszczonych twarzach większości namalowanych postaci. Widz obserwując te obrazy bezwiednie z drżeniem sięga do swoich osobistych, indywidualnych doznań. Odwołuje się do tego co przeżył i z czym miał do czynienia. Przywołuje stare fotografie z domowego archiwum. Nie jest to ładne, urokliwe malarstwo, lecz przejmujący i okrutny obraz rzeczywistości postrzeganej przez wrażliwego artystę, analizującego "bez znieczulenia" otaczający go świat.
To malarstwo sięga do wnętrza, albo jak by to powiedział Witkacy, "do bebechów". Do miejsc, o których chcemy zapomnieć, bo wywołują ukryte głęboko bolesne wydarzenia. Do otchłani rozpaczy w jakiej pogrąża się człowiek w sytuacjach tragicznych, np. w obliczu śmierci lub odejścia bliskiej osoby. Warto zmierzyć się z tą sztuką, która jest przede wszystkim niesłychanie prawdziwa; bez ogródek ukazuje świat, który zwykle oglądamy przez różowe okulary nałożone nam przez wszechogarniającą dyktaturę ładności.
Wystawa czynna jest do 5 marca.
Ekspozycja pod patronatem Artystycznego spojrzenia.
Komentarze
Prześlij komentarz