Wystawa "Zbiór otwarty" Mariana Warzechy

 


Wystawa w Pawilonie Józefa Czapskiego, przygotowana przez Muzeum Narodowe w Krakowie, to największa do tej pory prezentacja twórczości Mariana Warzechy – malarza, rysownika, scenografa i teoretyka sztuki, jednego z najciekawszych przedstawicieli polskiej awangardy powojennej. Obejmuje blisko 60 dzieł z okresu ponad 50 lat – najstarsza z prezentowanych na wystawie prac powstała w 1947 roku, najmłodsza w 2000. Oprócz dzieł sztuki można tu także zobaczyć dokumenty związane z życiem i twórczością tego Krakowianina, który w tym roku obchodzi 90. urodziny. Marian Warzecha nigdy nie lubił „ekshibicjonizmu”, unikał wystawiania swoich dzieł w galeriach i muzeach, ponieważ – jak sam przyznał w 2006 roku w rozmowie z okazji swojej wystawy w Starmach Gallery – to go krępowało. Z czasem jednak uznał, że coraz bardziej interesuje go opinia widzów. – Ludzie nie mają częstego kontaktu ze sztuką, bo uważają, że jej nie rozumieją. A przecież nie mają nic przeciwko temu, że nie rozumieją mnóstwa rzeczy dookoła – na przykład tego, w jaki sposób działa telefon komórkowy. Sztuka to nie jest kwestia rozumienia. Gdyby się dało przełożyć ją na język potoczny, to by jej nie było. Dla mnie ważne jest, czy moje prace się podobają, czy nie – powiedział wówczas. 


Marian Warzecha urodził się 7 lipca 1930 roku w Krakowie. Należał do pokolenia „Kolumbów”, którego młodość przypadła na okres socrealizmu. 

– Malowałem jeszcze w Liceum Sztuk Plastycznych – wspominał artysta. – Kiedyś podczas zajęć zrobiłem taki uproszczony portret dziewczynki. Nasz profesor Tadeusz Łakomski powiedział, że to trochę w typie Modiglianiego. Odparłem, że go nie znam. Polecił mi udać się do biblioteki na Smoleńsk  i poszukać reprodukcji w „Propyläen Kunstgeschichte”. Do tamtej pory znałem tylko van Gogha – z pocztówek. A tu zobaczyłem Chagalla, Klee, Ernsta, Picabię. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Jako chłopiec konstruowałem różne maszynki – przypominały prace Picabii. Postanowiłem iść tą drogą, byłem jednak osamotniony. Tym bardziej że starsi koledzy z Akademii twierdzili, że to już historia, a na salonach królowały „koloryzmy”. Robiłem więc swoje w domu, po cichu. Zapisałem się do Akademii, bo trzeba było mieć papierek. Wybór był taki: wojsko lub hufiec pracy albo studia. Ale gdy się dowiedziałem o nadciągającym socrealizmie, to opuściłem ASP i wróciłem dopiero w 1952. I już nie na malarstwo, lecz na scenografię. W międzyczasie studiowałem na UJ historię kultury materialnej i historię sztuki. 



Po wojnie Warzecha tworzył kolaże. Na początku lat 50. zainteresował się nimi Tadeusz Kantor, który przyszedł po poradę lekarską do ojca artysty i zobaczył na ścianie jego obraz. 

– Kantor przekonywał znajomych, żeby założyć grupę artystyczną z własną siedzibą, miejscem na teatr i galerię. Chodziło o wspólne wystawianie, niezależność od Związku Polskich Artystów Plastyków. Do rejestracji stowarzyszenia potrzebnych było najmniej 15 członków. Zaczęły się gorączkowe poszukiwania. I tak w 1957 roku zostałem współzałożycielem Stowarzyszenia Artystycznego Grupa Krakowska – wspominał Marian Warzecha. 

Stowarzyszenie zostało zarejestrowane w sądzie krakowskim pod numerem 1, pod taką właśnie nazwą. W piwnicach pałacu „Pod Krzysztofory” grupa stworzyła ogólnopolskie centrum sztuki niezależnej i awangardowej. Początkowo stowarzyszenie liczyło 30 członków – artystów, krytyków i historyków sztuki. Potem doszli inni. Nie mieli wspólnego programu artystycznego. Ich zainteresowania były rozpięte między sztuką metaforyczną a abstrakcją, malarstwem materii a konceptualizmem. Zawsze chodziło im o wysoki poziom sztuki. Taka też była twórczość Mariana Warzechy. 

W latach 1957–1958 artysta malował obrazy taszystowskie. W 1959 roku pojechał do Włoch, gdzie spędził dwa lata. Tam, w Watykanie, wziął ślub z Teresą Rudowicz. Przełomowym wydarzeniem dla obojga była w 1961 roku wystawa „15 polskich malarzy” („15 Polish Painters”) w Nowym Jorku, w Museum of Modern Art, na której sprzedali wiele prac i zdobyli uznanie, co przełożyło się na wystawy w innych prestiżowych galeriach. 

W 1968 roku Warzecha rozpoczął badanie związków sztuki z nauką i skupił się na zagadnieniach języka matematyki. Dwa lata później opracował przy współpracy matematyka, po czym zrealizował serię „Metazbiory”, która przyniosła mu sławę konceptualisty. Na monochromatycznych płótnach figuratywne przedstawienia są zestawione z fragmentami zapisów formuł matematycznych lub figurami geometrycznymi. Artysta tak o tym powiedział:  

– Choć w młodości nie mogłem się nauczyć tabliczki mnożenia, to zawsze nęciła mnie matematyka. Zacząłem kupować monografie matematyczne, między innymi książkę o teorii mnogości. „Metazbiory” to pojęcie z teorii zbiorów. Zastanawiałem się nad związkami tej teorii ze sztuką. Pewnego dnia, patrząc na mój kolaż z 1959 roku, uświadomiłem sobie, że składa się on z różnych elementów – form geometrycznych, amorficznych znaków – niepasujących do siebie, ale tworzących całość, jaką jest dzieło sztuki. Nagle mnie olśniło: skoro obraz nie jest sumą części, to znaczy, że jest zbiorem. I tak postała pierwsza praca „Metazbiór A”, a potem następne. Niektórzy zarzucali mi, że są w nich błędy, że ich nie rozumieją, ale to nie były formuły matematyczne. Moich prac nie pokazuję na kongresach, lecz w galerii. Ludzie zamiast się denerwować, powinni je oglądać i się bawić. 



Prace na wystawie w Pawilonie Józefa Czapskiego pochodzą z kolekcji prywatnych oraz z polskich muzeów – Muzeum Okręgowego w Toruniu, Muzeum Narodowego w Szczecinie, Muzeum Ziemi Chełmskiej im. Wiktora Ambroziewicza w Chełmie, Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Okręgowego im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy, Muzeum Narodowego w Lublinie i Muzeum Narodowego w Gdańsku. 

Wystawa czynna będzie do 7 lutego 2021 roku 

(informacja muzealna)

Foto:MNK













Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Nasze imprezy są flamenco, żyjemy flamenco, śpimy flamenco i jemy flamenco" – wywiad z Tomatito