Pralinki z Martynki, czyli olbrzyyym w Teatrze Lalek
Pierwsza w sezonie 2025/2026 premiera we Wrocławskim Teatrze Lalek to oparta na poetyckim, surrealistycznym tekście Philippe'a Dorina (w przekładzie Ewy Umińskiej-Plisenko) opowieść o strachu i jego następstwach. Prawie 70-minutowy spektakl to taka trochę dziecięca baśń drogi. Rozpoczyna się w wielkich ciepłych łóżkach - stojących pionowo, co jest ciekawym elementem scenograficznym, bo doskonale widać na widowni, jak obudzeni bohaterowie spektaklu kręcą się i opowiadają sobie straszne historie. Powtarzają plotki o stojącym u bram miasta olbrzymie, który rzekomo jest tak wygłodniały (a jest to głód wielomiesięczny), że wszyscy rodzice się go boją, bo z daleka wyczuwa zapach ich smakowitych dzieci, którymi chciałby się posilić. Odrywający rolę olbrzyyyma Tomasz Maśląkowski podśpiewuje sobie przy tej okazji o "pralinkach z Martynki" i innych apetycznych przekąskach.
Trójkę dzieci grają aktorzy Wrocławskiego Teatru Lalek: Marta Kwiek, Tomasz Maśląkowski i Mateusz Zilbert. Dzięki niezwykle pomysłowej, ale i funkcjonalnej, bo posuwającej akcję do przodu, zmieniającej się nieustannie scenografii Marty Kodeniec (pojawiają się kolorowe poduszki jako kurtyna, ale i jako mur chroniący przed olbrzyymem, są tu również wielkie oczy na tle jarzącej się czerwieni wynurzające się zza tej poduszkowej zasłony), oglądamy rozbudowaną przygodową baśń o wyprawie w poszukiwaniu drewnianej chatki olbrzyyyma i dziewczynki-sierotki, która została przez niego połknięta i bynajmniej nie przerażona, zaczęła z zaciekawieniem zwiedzać jego wnętrze.
Sztuka zawiera elementy trochę uwspółcześnionej bajki o Czerwonym Kapturku (pojawia się nawet słynne pytanie: do czego olbrzyyymowi zęby), a trochę odwołanie do baśni braci Grimm (pożeranie dzieci), z domieszką aluzji do przygód Guliwera według powieści Jonathana Swifta, czy nawet biblijnej opowieści o Jonaszu połkniętym przez wieloryba. Reżyserka Karolina Maciejaszek stworzyła dziecięcą opowieść o lęku, który pojawia się nagle i tak naprawdę nie wiadomo czy jest prawdziwy, bo jak widzimy nie wszystkie dzieci się boją olbrzyyyma, a jedno z nich wręcz bierze go za tatę...
Spektakl ma wymowę dydaktyczną, ale jest też odwołaniem do tego, z czym dzieci mogą spotkać się w prawdziwym życiu. Wyprawa przeciwko olbrzyyymowi, którą prowadzi dowódca z grupą myśliwych, pokazuje, że czasem strach ma wielkie oczy, bo spacerująca po wnętrzu olbrzyyyma dziewczynka (kapitalny Mateusz Zilbert w wielkiej kokardzie na głowie, a potem dziewczynką - sierotką staje się Marta Kwiek), wcale nie ma ochoty wychodzić na zewnątrz. Jej przyjaciele również jej szukają, trafiając w końcu do olbrzyyymowego serca.
Aktorzy grają dzieci, które także odgrywają różne role (czasami są sobą, a czasami dziewczynką-sierotką jak Zilbert czy olbrzyyymem, jak Tomasz Maśląkowski ukrywający się ze strachu pod stosem poduszek, podczas gdy pozostali biorą go za straszliwego potwora, który je paskudne potrawy i śmierdzi).
Na Dużej Scenie Wrocławskiego Teatru Lalek widzimy kolorowe stroje i barwne światła, które momentami gasną i aktorzy wybiegają z latarkami na widownię, wchodząc w relacje z dziećmi na widowni, chętnie odpowiadającymi na pytania i reagującymi na to co się dzieje. Jednak to co najlepsze w tym spektaklu to piosenki i muzyka Mateusza Czarnowskiego - musicalowe chwytliwe melodie i adresowane do dzieci teksty, które podśpiewują sobie też dorośli, jak "Śpij, śpij mały olbrzymku", ubarwiające akcję, w której mnóstwo jest onirycznych scen i zabawnych powiedzonek (groźny dowódca wymyśla hasło: "Nie płoszyć króliczków").
Premiera 4 października
Komentarze
Prześlij komentarz