Peerelowski urok "pikasów"
Wytwórnia ceramiki Steatyt była jedną z nielicznych prywatnych fabryk
w czasach PRL -u. Działała w Katowicach od 1947 roku do 1994 roku. Jej
założyciel Zygmunt Buksowicz, był również autorem wielu projektów.
Najbardziej znane wyroby - wazony, serwisy do kawy i herbaty, drobne
rzeźby w kształcie zwierząt - powstały w latach 50. i 60. Buksowicz
wprowadził na rynek nieznane wcześniej w Polsce lampki pochłaniające
zapachy - o zwierzęcych kształtach i ukrytych wewnątrz pojemniczkach na
wodę kolońską, która podgrzewana przez żarówkę wydzielała zapach
ulubiony przez właściciela tego zabawnego bibelotu.
O ile w latach 50. w Steatycie powstawały głównie kopie ceramiki rosenthalowskiej (czerpano również wzory z porcelany bawarskiej wytwórni Hutchenreuthera), o tyle w latach 60. zaczęto sięgać do bardziej awangardowym rozwiązań. Stosowano wówczas śmiałe, jaskrawe kolory takie jak czerwień, błękit i zieleń, liczne drobne złocenia, asymetryczne kształty i wzory rodem z obrazów Picassa (stąd nazwa tych wyrobów - pikasy lub pikasiaki).
W czasach siermiężnego PRL-u cieszyły się sporym powodzeniem. Potem popadły w niełaskę - zaczęto dostrzegać, iż na tle innych dostępnych coraz powszechniej wyrobów ceramicznych, takich jak serwisy do kawy czy wazony, są to w sumie trochę kiczowate przedmioty, a ich kształty budzą wątpliwości co do ich użyteczności. Filiżanki wyglądają jakby miały się zaraz przewrócić, a przy tym ilość kawy jaka mogła się w nich zmieścić też nie była zbyt duża. Właściwie w pewnym okresie interesowali się Steatytem niemal wyłącznie kolekcjonerzy, a właściciele serwisów Buksowicza chowali je głęboko w kredensach. Produkcja, która nie przekraczała kilkuset egzemplarzy z danego wzoru, zaczęła podupadać na początku lat 90.
Mniej więcej 15 lat temu kolekcjoner Tomasz Dziewicki zaczął interesować się rzeczami z czasów PRL-u i od spadkobierców Buksowicza odkupił wyroby z porcelany, które można teraz obejrzeć na wystawie we wrocławskim Muzeum Narodowym. W niewielkiej sali na parterze zmieściło się, w co trudno uwierzyć, aż 200 eksponatów. Warto je zobaczyć, bo są świadectwem czasów w jakich powstały - w latach 60. serwisy do kawy były przedmiotem luksusowym, który stawiano za szybami w kredensach i na półkach meblościanek, i wyjmowano dla wyjątkowych gości, zaś małe ceramiczne figurki stanowiły wyposażenie wielu polskich domów.
Dziś wyroby fabryki Buksowicza nabrały kolekcjonerskiej wartości. Są kolorowe, czasem krzykliwie zdobione, absurdalne z punktu widzenia nowoczesnych wnętrz, a jednak przez wielbicieli uważane za swoiste białe kruki - na aukcjach niektóre serwisy kosztują od 3,5 tysiąca wzwyż, choć na allegro oferowane są za około 1000 złotych (pojedyncze naczynia z serwisów można upolować za ok. 100 zł). W niewielkiej muzealnej sali długo przyglądałam się tym reliktom innych czasów. Mają swój urok, bo są jak barwne anegdotki - często wiążą się z nimi miłe wspomnienia rodzinne lub towarzyskie. W dobie współczesnych artystycznych wyrobów designerskich, zachowały jednak jedynie czar urokliwych ramotek.
Wystawa czynna jest do końca maja.
O ile w latach 50. w Steatycie powstawały głównie kopie ceramiki rosenthalowskiej (czerpano również wzory z porcelany bawarskiej wytwórni Hutchenreuthera), o tyle w latach 60. zaczęto sięgać do bardziej awangardowym rozwiązań. Stosowano wówczas śmiałe, jaskrawe kolory takie jak czerwień, błękit i zieleń, liczne drobne złocenia, asymetryczne kształty i wzory rodem z obrazów Picassa (stąd nazwa tych wyrobów - pikasy lub pikasiaki).
W czasach siermiężnego PRL-u cieszyły się sporym powodzeniem. Potem popadły w niełaskę - zaczęto dostrzegać, iż na tle innych dostępnych coraz powszechniej wyrobów ceramicznych, takich jak serwisy do kawy czy wazony, są to w sumie trochę kiczowate przedmioty, a ich kształty budzą wątpliwości co do ich użyteczności. Filiżanki wyglądają jakby miały się zaraz przewrócić, a przy tym ilość kawy jaka mogła się w nich zmieścić też nie była zbyt duża. Właściwie w pewnym okresie interesowali się Steatytem niemal wyłącznie kolekcjonerzy, a właściciele serwisów Buksowicza chowali je głęboko w kredensach. Produkcja, która nie przekraczała kilkuset egzemplarzy z danego wzoru, zaczęła podupadać na początku lat 90.
Mniej więcej 15 lat temu kolekcjoner Tomasz Dziewicki zaczął interesować się rzeczami z czasów PRL-u i od spadkobierców Buksowicza odkupił wyroby z porcelany, które można teraz obejrzeć na wystawie we wrocławskim Muzeum Narodowym. W niewielkiej sali na parterze zmieściło się, w co trudno uwierzyć, aż 200 eksponatów. Warto je zobaczyć, bo są świadectwem czasów w jakich powstały - w latach 60. serwisy do kawy były przedmiotem luksusowym, który stawiano za szybami w kredensach i na półkach meblościanek, i wyjmowano dla wyjątkowych gości, zaś małe ceramiczne figurki stanowiły wyposażenie wielu polskich domów.
Dziś wyroby fabryki Buksowicza nabrały kolekcjonerskiej wartości. Są kolorowe, czasem krzykliwie zdobione, absurdalne z punktu widzenia nowoczesnych wnętrz, a jednak przez wielbicieli uważane za swoiste białe kruki - na aukcjach niektóre serwisy kosztują od 3,5 tysiąca wzwyż, choć na allegro oferowane są za około 1000 złotych (pojedyncze naczynia z serwisów można upolować za ok. 100 zł). W niewielkiej muzealnej sali długo przyglądałam się tym reliktom innych czasów. Mają swój urok, bo są jak barwne anegdotki - często wiążą się z nimi miłe wspomnienia rodzinne lub towarzyskie. W dobie współczesnych artystycznych wyrobów designerskich, zachowały jednak jedynie czar urokliwych ramotek.
Wystawa czynna jest do końca maja.
Komentarze
Prześlij komentarz