Noga, która tańczy

W szare listopadowe popołudnie przedzierałam się przez rozkopane katowickie uliczki wiodące od tzw. Superjednostki, czyli inspirowanego koncepcją  marsylskiej jednostki mieszkalnej Le Corbusiera, ogromnego bloku, który sam w sobie mógłby być całym osiedlem, poprzez błota, kałuże i jakieś metalowe ogrodzenia do gmachu katowickiego BWA. Z deszczu, ciemności i szarugi wyłaniały się tylko postacie palaczy, którzy stali przed wejściem, bo przed wernisażem musieli jak się to mówi na Śląsku: "zakurzyć".
Muszę przyznać, że do katowickiej  galerii BWA na wystawę PER ARS AD ASTRA, czyli przez sztukę do gwiazd, zwabiła mnie informacja o tym, że pojawią się tam 3 artyści ze Śląska, których prace szczególnie sobie cenię. Pierwszym jest Roman Kalarus, fantastyczny plakacista, który stworzył indywidualny, bardzo interesujący styl w swoich projektach. Drugim jest piewca sosnowieckich parków, ławek, familoków, nostalgiczny malarz i poeta Jacek Rykała. Trzecim natomiast Ireneusz Walczak, twórca wielkoformatowych wirujących od światła szalonych obrazów, na których orgie kolorów i ruchliwych form przyprawiają o oczopląs co wrażliwsze jednostki. I oczywiście na wystawie znalazłam prace całej trójki, jednak, o dziwo, nie one zwróciły moją szczególną uwagę, lecz umieszczony w salce na samym końcu przestrzeni galeryjnej "Hołd Bellmerowi" Sławomira Rumiaka.
Hans Bellmer, którego prace szczególnie cenione są w Katowicach (admiratorem tego artysty był śp. malarz z grupy Oneiron Andrzej Urbanowicz, który zachwycał się połamanymi i artystycznie przetworzonymi konstrukcjami lalkowymi Bellmera, a także chętnie pojawiał się w artystycznej "Bellmer Cafe" przy Teatrze Śląskim w Katowicach), tworzył szokujące, posądzane o pornografię  wersje zniszczonych lolitek, które kilka lat temu można było obejrzeć w bytomskiej galerii KRONIKA i katowickim Muzeum Śląskim.
Rumiak na wystawie PER ARS AD ASTRA oddał hołd Bellmerowi w szczególny sposób - umieszczając w konstrukcji z drewna zbitego gwoździami swoistą wersję fotoplastikonu. I do tejże konstrukcji podczas wernisażu ustawiła się mała kolejka. Zaintrygowana chichotami, które towarzyszyły oglądaniu przez widzów tajemniczego "tego czegoś" stanęłam w ogonku i czekałam na swoją kolej. Pokaz trwał króciutko, ale niemal każdy odchodził rozbawiony. Gdy i ja zbliżyłam  oczy do otworków w drewnianej budce, zobaczyłam jak w czerwieni światła porusza się noga. Co ciekawe, noga była zakończona drugą nogą. Niczym połączone wskazówki zegara, tyle że zamiast wskaźników na końcu były stopy. Noga, a właściwie podwójna noga zrośnięta kolanem tańczyła sobie, tak że każda stopa przebierała palcami, wyginała się, drgała, budząc faktycznie komiczne wrażenie. I do złudzenia przypominając nogi bellmerowskich lalek-potworków.
Obok, w zaciemnionej salce wystawiono neon "1968" (poświęcony paryskiej  rewolcie studenckiej)  francuskiego artysty Jeana-Michela Alberoli, który niestety nie mógł przybyć na wernisaż. Pojawił się za to malarz z Grupy Janowskiej Erwin Sówka, i powspominał swoje rozmowy z Davidem Lynchem, któremu - przez tłumacza- opowiadał kawały po śląsku, zaś  Lynch jemu - po amerykańsku. Na ekspozycji można zobaczyć portret fotograficzny Lyncha, który prócz tego że jest uznanym reżyserem (twórcą m.in. "Blue Velvet" czy kultowego serialu "Miasteczko Twin Peaks") jest też artystą awangardowym. Kilkakrotnie  pojawiał się w Polsce, w tym właśnie jakiś czas temu na Ars Cameralis.
Na wielkich planszach na wystawie oprócz Davida Lyncha "wisi" też kompozytor, którego szczególnie lubię za jego malarskie tematy filmowe skomponowane na zamówienie Petera Greenawaya ("Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek", "Księgi Prospera"), czyli Michael Nyman. Na wystawie można też pooglądać filmy Krzysztofa Piotrowskiego, m.in. relację "Śląsk w Saragossie" o wystawie śląskich twórców na Expo 2008, a także filmową opowieść o Rolandzie Toporze. W tej jubileuszowej edycji Ars Cameralis równie dużo się dzieje, co w poprzednich latach. Wyjątkowo smakowicie dla wielbicieli awangardy brzmi już sama zapowiedź, że pojawią się teksty i filmy, a także poetyckie hołdy dla patrona bitników, autora słynnego "Nagiego Lunchu" Burroughsa czy recital kultowej śpiewaczki folkowej Vashti Bunyan, która zdegustowana brakiem sukcesu swojej debiutanckiej płyty zawiesiła karierę na 30 lat, aby wychowywać dzieci.
Ekspozycja w BWA towarzysząca wydarzeniom artystycznym warta jest obejrzenia, choć nie ma tu wybitnych, rzucających na kolana dzieł i nie ma tu też prac jakoś szczególnie efektownych. Jednak już tylko dla samego Rumiaka i jego hołdu bellmerowskiego wystawę warto zobaczyć. I dla rzędu małych, czerwono-brązowych akwarelek Urszuli Broll, który spodoba się zwolennikom nieco bardziej tradycyjnej sztuki. Szkoda tylko, że wystawa trwa tak krótko - osiem dni to niewiele, zwłaszcza że po drodze jest długi weekend, a po powrocie zostaje naprawdę mało czasu, bo ostatni dzień ekspozycji to 16 listopada. No ale taka jest specyfika wystaw, które towarzyszą innym imprezom artystycznym.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Flamenco to sposób bycia, śmiechu...kochania..." – wywiad z artystą flamenco FARRU