Czy warto celebrować kopie?
W Muzeum Architektury we Wrocławiu trwa wystawa "Tauromachia", czyli prezentacja grafiki trzech sławnych Hiszpanów - Salvadora Dali, Pabla Picassa i
Francisca Goyi. Dziwi taka kolejność w tytule wystawy, wszak zgodnie z
datami urodzin najpierw powinien być Francisco Goya y Lucientes,
hiszpański romantyk, który zaczynał od rokokowych pogodnych obrazów i
seksownych portretów hiszpańskich arystokratek, a skończył na
straszliwych wizjach wojny, rzezi i obłędu. Następny w historycznej
kolejce powinien być Salvador Dali, najsławniejszy hiszpański
ekscentryk, surrealista, który szokował tworząc filmy z nie mniej
turpistycznym Luisem Bunuelem, a jego projekty mebli, strojów, perfum i
innych gadżetów zapewniły mu jakże pożądany dopływ gotówki, jaka poza
sławą była (co sam wielokrotnie podkreślał) celem tworzenia. I wreszcie
Pablo Picasso, łysy, piekielnie utalentowany Hiszpan, który przebił się w
Paryżu, miał kochanek na pęczki, a przy tym co rusz nudził się swoim
stylem i zmieniał, zmieniał, zmieniał... Mimochodem tworząc podwaliny
pod sztukę najnowszą. Picasso należy do sztuki XX wieku, więc dlaczego w
tytule wrocławskiej wystawy znalazł się na drugim miejscu? Czyżby
dlatego, że jako flirtujący z komunizmem twórca kilkadziesiąt lat temu
odwiedził Wrocław i o tym lepiej dziś nie pamiętać? A może dlatego, że
najbardziej znany (co jest kwestią dość niejednoznaczną) jest mimo
wszystko Salvador Dali, który widnieje na setkach pocztówek, reklam i
innych popkulturowych śmieci? Być może rozważania te są jedynie jałową
próbą zrozumienia o co chodziło twórcom wystawy, na której za koszmarnie
drogi bilet (40 zł to nie jest mało dla przeciętnego Polaka, który ma
do dyspozycji wyjście do niedawno otwartego Afrykarium o 10 zł tańsze i o
ileż bardziej ekscytujące, bo i kotiki i krokodyle i inne krwiożercze
stworzenia), otrzymuje kopie. I to kopie celebrowane z niesamowitym,
wręcz czołobitnym, nabożeństwem. Czy warto iść zatem na tę wystawę? Moim
zdaniem, lepiej się zastanowić.
Komentarze
Prześlij komentarz