Romantyczno-polityczny "Don Carlo" w Operze Wrocławskiej

 


"Don Carlo" w Operze Wrocławskiej to kolejne, po "Nabucco", dzieło Giuseppe Verdiego, które dzięki doskonałej reżyserii staje się fascynującym, monumentalnym, niezwykle aktualnym operowym widowiskiem, nie tylko wzruszającym i  wyrafinowanym, ale i mocno przemawiającym do współczesnego widza tematem splatających się wątków miłości i powinności, przyjaźni i poświęcenia, dominacji władzy świeckiej i duchownej, która rujnuje życie zarówno królom jak i zwykłym ludziom. 

Wersja, którą możemy obejrzeć na deskach Opery Wrocławskiej jest czteroaktowa (tzw. mediolańska, bez pierwszego, usuniętego przez Verdiego aktu, mającego charakter prologu), przy czym pokazane zostają po dwa akty w jednym secie, z jedną przerwą. 

W "Don Carlo" nie brakuje emocji. Nie mogło zatem obyć się bez niespodziewanych strzałów, które padają z balkonów, ale i piekielnej sceny Auto da fe - publicznego palenia na stosie heretyków.Występuje również tak lubiany przez Verdiego wielogłosowy chór męski, który towarzyszy akcji rozpoczynającej się na dworze hiszpańskim, gdzie król Filip II musi liczyć się z żądaniami Wielkiej Inkwizycji. 

W "Don Carlu" oglądamy i wielką politykę i schillerowską (opera powstała na motywach dramatu Friedricha Schillera z 1787 roku) romantyczną nieszczęśliwą miłość w różnych jej odmianach. 
Król Filip poślubia narzeczoną swego syna, tytułowego  Don Carla, który nie potrafi się z tym pogodzić. 

Cały spektakl nasycony jest wątkami patriotycznymi, które Verdi, wielki patriota* i zwolennik zjednoczenia Włoch, wplótł w akcję swojego dzieła. Dla dziewiętnastowiecznej publiczności operowej czytelne były aluzje do Risorgimenta zapoczątkowanego jeszcze w 1859 roku (opera "Don Carlo" powstała w 1867 roku). Flandryjczycy są w "Don Carlo" symbolem dążenia do wolności narodu podbitego przez silniejsze mocarstwo prowadzące mocno ekspansywną politykę. Pojawiają się tu sceny o charakterze spiskowo-politycznym (król Hiszpanii Filip chce stłamsić powstanie podległych koronie hiszpańskiej Flandryjczyków, a podburzany przez Rodryga, markiza Posę, infant Don Carlo zawiedziony w miłości, decyduje się stanąć na czele Flandrii występując przeciwko ojcu). 

Historia ta bliska jest z pewnością polskim widzom, wszak i Polska starta z mapy Europy starała się odzyskać niepodległość i jednym z celów romantyków (Mickiewicz) było działanie wyzwoleńcze prowadzące do odzyskania przez niepodległości. Romantykom bliskie były idee wolności i niezależności, ale i swobody w uczuciach. Miłość występna, zakazana, niemożliwa do spełnienia (jak u Byrona zarówno w życiu jak i w dziełach literackich) uważana była za wartość sine qua non. 

Wrocławski spektakl w reżyserii Michała Znanieckiego stanowi splot tych wszystkich wątków, których osią jest szachownica, i ta polityczna, i ta miłosna. Każdy z bohaterów prowadzi swoje własne rozgrywki - aby zdobyć władzę albo uczucia. Jest tu i zaślepiony miłością do Elżbiety de Valois zazdrosny król Filip II, jest i Don Carlo nie umiejący się pogodzić z tym, że Elżbieta z narzeczonej stała się jego matką (macochą), jest też księżna Eboli nieszczęśliwie zakochana w infancie, knująca skrycie przeciwko swej rywalce-królowej. Na deskach Opery Wrocławskiej oglądamy i przyjaźń tak wielką jak u Rodryga, który poświęca się dla Don Carla i bierze na siebie jego winę. a także poświęcenie królowej, która ostatecznie musi wyrzec się swoich zakazanych (de facto dzięki nowym układom rodzinnym) uczuć do infanta. 

Wspaniała aria sopranistki Marceliny Roman ("Tu que le vanit?") budzi ogromne wzruszenie, choć dla mnie jeszcze bardziej poruszająca jest aria umierającego Rodryga (baryton Łukasz Motkowicz), a także arie mezzosopranistki Barbary Bagińskiej doskonale  pokazującej skomplikowaną sytuację księżnej Eboli. 

W spektaklu jest też pokazana destrukcyjna relacja władzy świeckiej z kościelną.  Rolę Wielkiego Inkwizytora odgrywa majestatyczny Wołodymyr Pańkiw, odziany we wspaniałe szkarłatne szaty, które zmienia  na skromną szarość, co sugeruje, że jest prawdziwie szarą eminencją sterującą Filipem niczym marionetką. 

Szachownica i figury szachowe, którymi są bohaterowie "Don Carla", tworzą przestrzeń, gdzie w barwnym  półmroku (reżyserem światła jest Dawid Karolak) ustawiane są i usuwane rzeźby nawiązujące do dzieł wybitnych włoskich mistrzów (jedna z nich przypomina "Umierającego jeńca" Michała Anioła). 
Scenografia autorstwa włoskiego twórcy Luigiego Scoglio, od ponad 20 lat współpracującego przy wielu spektaklach z reżyserem Michałem Znanieckim, to po prostu majstersztyk. Obecność znajdujących się na scenie szachowych figur nadaje ruchom śpiewaków specyficznej  przewrotnej aury niebezpieczeństwa (za ruch sceniczny odpowiada Oskar Winiarski). Postacie wchodzą w relacje z innymi przesuwając się na szachownicy. Ważną rolę odgrywają tu także: oświetlenie (Dawid Pawela) i projekcje multimedialne (Karolina Jacewicz), uaktualniające szesnastowieczną historię dworskich i politycznych intryg. 
Warto również przyjrzeć się kostiumom, podobnie jak w "Nabucco" fantastycznie zaprojektowanym przez Małgorzatę Słoniowską, sięgającą w swych inspiracjach po włoskie malarstwo barokowe (Velazquez, El Greco). 

Jednak tym czego przede wszystkim oczekujemy po spektaklu operowym są zachwycające głosy i tu faktycznie możemy być usatysfakcjonowani. Soliści dali nam popis swoich możliwości wokalnych i to zarówno w partiach solowych jak i w duetach. Tytułowy Don Carlo w wykonaniu tenora Dominika Sutowicza doskonale  współbrzmiał z barytonem Łukasza Motkowicza, a dysponujący wspaniałym basem Jerzy Butryn jako Filip II ukazał cały tragizm tej postaci, która niejako na własne życzenie znalazła się w skomplikowanej sytuacji zarówno politycznej jak i rodzinnej. 
"Don Carlo" to pierwsza premiera w tym sezonie - myślę, że nie tylko udana, ale i atrakcyjna dla publiczności, która może w niej doświadczyć mnóstwa wzruszeń i refleksji. Na wielkie brawa zasłużyła też orkiestra Opery Wrocławskiej pod batutą maestra Pawła Przytockiego oraz chór mnichów. 
Dla mnie to właśnie romantyczny wydźwięk fabuły i emocjonalność bohaterów oraz łączące ich związki  okazały się najbardziej interesujące\ą częścią wrocławskiego "Don Carlosa". Polecam.

*"Viva Verdi!" było okrzykiem uwielbienia dla włoskiego kompozytora, który w XIX wieku miał  również znaczenie polityczne, wyrażające poparcie dla zjednoczenia Włoch. "Viva V(ittoro) E(manuelo) R(e) D\'I(talia)" - "Niech żyje Wiktor Emanuel (II) Król Włoch!". 

Spektakl odbył się 25 maja 2025 roku w Operze Wrocławskiej


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Lekarz was zeżre na kolację, czyli o "Złej dziewczynce"

Wszyscy jesteśmy barbarzyńcami?

"Nabucco" - o żądzy władzy, miłości i nienawiści