Musza orgia na grobie Chopina

                                                 Foto: Natalia Kabanow

Początek premierowego spektaklu Wrocławskiego Teatru Pantomimy I LOVE CHOPIN  jest trochę taki jak w niedawno oglądanym przeze mnie "Młodym mężczyźnie" Wrocławskiego Teatru Współczesnego na podstawie prozy Annie Ernaux - profesorka poucza studentów (czyli nas widzów), podczas wykładu. Wykładowczyni to Danuta Gładkowska (nazwisko może sugerować, że to potomkini jednej z kobiet Chopina, śpiewaczki Konstancji), która żyje miłością do muzyki Chopina i do niego samego. Chopin to całe jej życie. Jest specjalistką  chopinolożką, przed którą zdawałoby się życie i twórczość sławnego kompozytora nie ma żadnych tajemnic. Czy na pewno? Czy ta pomnikowa postać jest tak doskonała i bez skazy, jak to przedstawiają książki i opracowania akademickie? Czy mistrz z Żelazowej Woli do Paryża dostał się nie tylko dzięki muzyce inspirowanej wątkami niepodległościowymi i sielską atmosferą wsi, z bocianami i rosochatymi wierzbami w tle? Czy w jego życiu były tylko kobiety takie jak George Sand, Maria Wodzińska czy Konstancja Gładkowska? Czy on, ten wybitny wieszcz, który co prawda dziś widnieje na najchętniej kupowanych na prezent dla obcokrajowców- polonusów biało-czerwonych butelkach alkoholu, sugerując że "Chopin to wódka z klasą", był ideałem i lśnił w historii niczym złoto najwyższej próby? 

Spektakl w reżyserii Jędrzeja Piaseckiego na podstawie dramatu Huberta Sulimy, pokazuje zupełnie odmienną wersję życia F. Chopina, przedstawiając go jako człowieka z krwi i kości, ulegającego napadom znudzenia (kaszlał, aby odstraszyć nudziarzy) i wściekłości (rzucał partyturami w nieuków), a także namiętności do niejakiego Tytusa (pisał do niego romantyczno-zmysłowe listy). Czyżby Chopin był gejem? Czy był ikoną dla osób transpłciowych (jak ekscentryczna brazylijska dama/kokota  Dina Alma de Paradeda w wykonaniu Eloya Moreno Gallego, uwielbiająca grać chopinowskie utwory w swoim salonie w Breslau)? Spektakl pokazuje alternatywną wersję życia Chopina i źródła inspiracji jego muzyki zupełnie różne od tych, jakie są oficjalnie przekazywane studentom. Danka Gładkowska (świetna Sara Cellar-Jezierska w szarej peruce i beżowej garsonce) nie może uwierzyć w to czego niespodziewanie dowiaduje się o swoim idolu. Samotnie wyrusza do Paryża, gdzie grób - fortepian jest oblężony przez muchy - psychofanki. Niczym przed Świętem Zmarłych w Polsce Danka szoruje nagrobek, na którym stoi wielki nos, i rozczesuje bujne zdobiące nagrobny fortepian włosy (z których wszak Chopin słynął, podobnie jak z charakterystycznego nosa). Niespodziewanie muchy zaczynają się bzykać (!), a osłupiała chopinolożka zostaje uświadomiona przez jedną z nich, że Chopin bynajmniej nie był takim grzecznym młodzieńcem, jak jej się wydawało. Danka Gładkowska wiedziona jest na pokuszenie, i nie wierzy własnym uszom, chociaż mucha (Agnieszka Dziewa, doskonała jako dwustuletnia obserwatorka prawdziwego życia Chopina) powtarza jej bez skrępowania historie o  trudnym charakterze twórcy mazurków i nokturnów. 

W tym spektaklu są wielkie poruszające sceny. Pełna dramatyzmu wizja zmarnowanego życia starej nauczycielki rytmiki (popis aktorskich możliwości połączonych z elementami pantomimy Jana Kochanowskiego), lubieżno-sadystyczna scena nauki uczennicy-lolitki, a raczej akolitki, gry na fortepianie (duet Jan Kochanowski i Karolina Paczkowska jest tyleż frenetyczny, co budzący śmiech publiczności) oraz przekomiczna lekcja tresury uczennic i ucznia (świetny Jakub Pewiński jako dresiarz) przez surową nauczycielkę (apodyktyczny Jan Kochanowski), która na scenie tworzy z uczniami przewrotny sadystyczny pokaz, przypominający telewizyjne show w rodzaju Mam talent czy Voice of Kids. 

I LOVE CHOPIN jest nasycony muzyką Chopina przenikającą każdą scenę, z dodanymi utworami pop (słynny przebój Gazebo sprzed lat "I like Chopin" i "Everybody Hurts" zespołu R.E.M.). Cała struktura spektaklu składa się ze scen "okołochopinowych". Postacie są przerysowane, krwiste, dramatyczne, ale i zabawne (po raz kolejny zwracam uwagę na znakomitego Jana Kochanowskiego tym razem występującego jako dwustuletnia mucha- dragquinka).Trochę mdły, blady i niemrawy jest tu za to Chopin (Jakub Pewiński), który jest jakby duchem-marą, ulegającą namiętnościom tylko wtedy gdy jest uwodzony, albo zachowuje się niczym nierozgarnięty chłop ze wsi mazowieckiej, posypujący ziemią  zakochane w sobie wzajemnie tancerki-lesbijki  z "Mazowsza", przyodziane w piękne kolorowe pasiaste stroje ludowe. Wszystko co na scenie  F. Chopin robi, sprawia wrażenie jakby nie było w nim krzty życia, entuzjazmu czy choleryczności, o której Dance opowiada mucha-psychofanka. Snuje się przez cały spektakl i jest jak z kompletnie  innej "poważnej" biograicznej opowieści. 

Po spektaklu, na którym zamiast potężnej dawki akademickiej wiedzy o Chopinie, dostajemy zestaw lekkich  dygresji i współczesnych sugestii dotyczących życia naszego eksportowego kompozytora, można się zastanawiać, tak jak to robi Danka Gładkowska, czy to możliwe, że Chopin był gejem i czy to coś zmienia w naszym odbiorze jego muzyki. I LOVE CHOPIN to prowokujące, choć trochę z przymrużeniem oka, spojrzenie na Fryderyka Chopina.


Obsada

  • SARA CELLER-JEZIERSKA (gościnnie)
  • AGNIESZKA DZIEWA
  • AGNIESZKA KULIŃSKA
  • KAROLINA PACZKOWSKA
  • JAN KOCHANOWSKI
  • ELOY MORENO GALLEGO
  • JAKUB PEWIŃSKI

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Nasze imprezy są flamenco, żyjemy flamenco, śpimy flamenco i jemy flamenco" – wywiad z Tomatito