Jesse Cook i Rumba Party we Wrocławiu
Jesse Cook, znakomity gitarzysta kanadyjski, mistrz gitary akustycznej, muzyk, kompozytor i twórca w sposób genialny mieszający elementy world music, jazzu i flamenco z nutami orientalnymi, wystąpił z zespołem w sali Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu i to wystąpił rewelacyjnie - nie tylko grając, nie tylko śpiewając na końcu występu, ale i tworząc klimat, w którym nie było na widowni siedzących grzecznie i klaszczących widzów, bo na hasło RUMBA, niemal wszyscy poderwali się do tańca. Podczas tego RUMBA PARTY działo się wiele i to nikogo nie pozostawiło obojętnym na prawdziwie latynoskie show. Duża sala koncertowa i trzy balkony wypełniała publiczność, którą Jesse Cook powitał mówiąc do mikrofonu "Cześć!". Przyjechało mnóstwo fanów Jessego, który we Wrocławiu wystąpił już po raz 9 i właściwie czuje się tu jak w domu. Obok mnie siedziała fanka artysty, która oklaskuje go już od 10 lat na różnych koncertach i jak przyznała po raz pierwszy słyszała jak śpiewa. Mistrz rumby pokazał we Wrocławiu jak fantastycznie można się bawić muzyką, spacerując od world music do flamenco i z powrotem, zahaczając o jazz, niewiarygodnie dynamiczne solówki i duety, zwłaszcza ze skrzypkiem z Algierii Fethim Nadjemem, który na małych skrzypcach grał od dołu, w sposób, jakiego ja osobiście nigdzie i nigdy nie widziałam. Elementy muzyki arabskiej, muzyki żydowskiej, przechodziły w jazzowe feelingi, a duet gitarowo-skrzypcowy Jessego Cooka i Fethiego Nadjema nabierał momentami zawrotnego tempa, jakby te instrumenty miały jakąś nadludzką magiczną moc. Były momenty, że na instrumentach perkusyjnych grali aż trzej muzycy, w tym wspomniany już Fethi i Matias Recharte z Peru, a nawet basista Dan Minchom pochodzący z Londynu. Kanadyjczyk Matt Sellick, który po raz pierwszy usłyszał w radiu podczas jazdy samochodem muzykę Jesse Cooka miał wtedy 7 lat, i od tego momentu postanowił, podobnie jak Jesse, grać na gitarze. Podczas koncertu usłyszeliśmy wiele takich anegdotek, a kontakt z publicznością Jessego Cooka był swobodny i pokazał mistrza rumby jako artystę z ogromnym poczuciem humoru. Gdy w pewnym momencie na scenie oparła się robiąc zdjęcia komórką jedna z widzek, Jesse zareagował witając ją dowcipnie. Atmosfera była luźna i bezpretensjonalna. Rytmy latynoskie przechodziły w hiszpańskie flamenco, był też moment, że trzej muzycy odstawili instrumenty i klaskali, gdy pozostali dwaj nie przestawali grać na gitarach. Koncert w Narodowym Forum Muzyki przerodził się w fiestę i nie zabrakło też bisów, wśród których jak już wspomniałam znalazł się też duet śpiewających (!) gitarzystów: Jessego Cooka, który wystąpił w białej koszuli, szarej kamizelce, szarych spodniach i eleganckim szaro niebieskim szaliku oraz ubranego na czarno Matta Sellicka.
Dobre nagłośnienie sali i bardzo przemyślany dobór utworów - raz wolniejszych, balladowych, raz nostalgicznych, a potem dynamicznych, porywających do klaskania i tańca - sprawiły, że półtorej godziny dobrej zabawy i fantastycznej muzycznej uczty szybko minęło, i choć były bisy, to publiczność wciąż nie miała dosyć. Myślę, że to nie pierwszy i nie ostatni koncert Jessego Cooka we Wrocławiu.
Koncert był świetny. Nóżka sama tupał a przy rytmach rumby. Nostalgia też przychodziła przy wolniejszych utworach, ale emocji i zabawy nie brakowało.
OdpowiedzUsuń