Szaleństwo ornitologiczne w WTW



Foto: Filip Wierzbicki

 "Miejski ptasiarz" to opowieść groteskowa, zabawna, ekologiczna, ale  niezwykle prawdziwa. W sali Wrocławskiego Teatru Współczesnego oglądamy nas samych, mieszczuchów owładniętych manią, początkowo nieszkodliwą, z czasem coraz bardziej chorobliwą. Szare ubrania w miejskim stylu, modne buty, upodabniają aktorów do współczesnych proekologicznych mieszkańców wielkiego miasta, którzy znaleźli sobie miejsce, gdzie mogą wypoczywać, uprawiać jogging, spacerować i oglądać ptaki. Mają lornetki i obserwują ptasi świat, a właściwie jego wycinek, gdzieś w miejscu zepchniętym i ograniczonym do skrawka zielonej wolności. Fascynują ich  gatunki ptaków, które są coraz rzadsze, coraz bardziej zagrożone wyginięciem, ale i te pospolite jak wrony. Czy zwracamy uwagę na wrony czy wróble chodząc po mieście? Albo kruki? Kilka tygodni temu we Wrocławiu grasowały bandy kruków (a trzeba pamiętać, że kruk może mieć do 78 cm długości, a rozłożywszy skrzydła prawie półtora metra, a zatem jest dość spory!), które wyrzucały śmieci z koszy na Promenadzie Staromiejskiej. Dojadały resztki po hot-dogach, jakichś pozostałości po lodach i ciastkach. 

Na scenie w teatrze widzimy, jak ptasi obserwatorzy zachowują się analogicznie; coraz bardziej przekształcają się w ptaki - wyjadają pozostałości po chipsach i frytkach, pakują do ust (dziobów!) żelki, zaczepiają ludzi wpatrując się w nich uporczywie, czekając aż dostaną okruszki, jak te gołębie, które nie chcą odejść, czekając aż rzucimy im coś, co właśnie jemy. 

Aktorzy w "Miejskim ptasiarzu" ubierają na siebie wyrzuconą do śmieci tandetną biżuterię, kolorowe szmatki, stare ubrania (niewiarygodnie kiczowaty garniturek na Mariuszu Bąkowskim aż lśni od dżetów i innych świecidełek); zajadają się ludzkim jedzeniem. Coraz bardziej przypominają ptaki - rosną im pokaźne skrzydła, wydają ptasie dźwięki, jakieś ptasie nawoływania. Ludzie stają się ptakami, zajmują ich miejsce, bo ptaków już nie ma. Zepchnięte na peryferie, grzebiące w śmieciach w poszukiwani pokarmu ptaki powoli wymierają albo zostają zabite przez ludzi (opowieść o ptasiej parze, która poruszyła jednego z bohaterów spektaklu "Miejski ptasiarz" porusza także widzów).

W spektaklu widzowie otaczają centralnie umieszczoną scenę i mają do dyspozycji lornetki. My też jesteśmy obserwatorami, oglądamy z daleka, z bezpiecznego dystansu ptasie harce, zupełnie jak bohaterowie książki "Urban Birder" Davida Lindo, na podstawie której powstał spektakl wyreżyserowany przez Weronikę Szczawińską. Oni też zaczynali jako okazjonalni obserwatorzy ptasiego świata, zanim nie pochłonęło ich przerażające widowisko jego zamierania, ginięcia, a skończyli jako wynaturzone, ludzkie ptaki. Centrum sceny stanowi betonowa "przebieralnia" wyglądająca jak leśna ambona, z której fotografuje się rzadkie okazy zwierząt i ptaków. Przed nią siedzi ubrana na szaro ludzka postać - ekolożka? okazjonalna miłośniczka przyrody? zwykła mieszkanka obrzeży wielkiego miasta? Po prostu siedzi i mówi, opowiada o swojej pasji, narastającej fascynacji ptakami. Potem nagle milknie, przebiera się w szarą puchówkę i pomarańczowy bezrękawnik. Staje się ptakiem obojętnym  na wszystko. Znakomita jest ta rola Eweliny Paszke-Lowitzsch, na którą patrzymy jak na przykład powolnego nieuchronnego ptasienia. 

Patrząc na te postacie w różnych fazach ptasiej transformacji pomyślałam o artyście, który dosłownie ogarnięty był obsesją przekształcania się człowieka w ptaka. Max Ernst urodził się w 1891 r. w Bruehl w Niemczech. Zmarł w 1979 r. w Paryżu. W wieku piętnastu lat w ciągu jednego dnia urodziła się jego siostra Loni i zakończyła życie ukochana papuga kakadu. Narodziła się też ptasia obsesja, która obecna jest w całej jego twórczości. Max Ernst twierdził, że niczym ptak wykluł się z jaja, wygląda jak ptak (z profilu, jak zauważali jego znajomi, faktycznie przypominał jastrzębia i miał ptasie okrągłe oczy). Często sam przebierał się za ptaka, śnił że nim jest i obsesyjnie odwiedzał ptasie targi.

Przebierał też swoich malarskich i graficznych bohaterów w ptasie stroje, a nawet zmieniał im ludzkie głowy na ptasie. Po studiach z tak różnorodnych dziedzin jak filozofia, psychiatria i historia sztuki, związał się z ekspresjonistami, choć niedługo potem odkrył dadaistów i surrealistów, których ideowe założenia bardziej odpowiadały jego twórczości.

Jeden z moich ulubionych obrazów Ernsta to "Ubieranie panny młodej" z 1939/1940 z kolekcji Peggy Guggenheim w Wenecji. Ptasia postać pomaga przywdziać krwistoczerwone ptasie przebranie nagiej kobiecie. Miękko opływająca jej sylwetkę szata składa się z gęsto "ułożonych" piór. Panna młoda okryta pierzastym przebraniem ma też ptasią "czapkę", w której ukrywa całą głowę. Kim naprawdę jest ta piękna istota, co ma do ukrycia pod ptasią maską?  Zawsze zastanawiało mnie, czy ma to jakiś związek z faktem, iż Max Ernst, Niemiec, który uciekł do Francji, a potem oskarżony o szpiegostwo i internowany, uciekł i udało mu się przedostać do USA, był właściwie wiecznym ukrywającym się, człowiekiem, który penetrował podświadomość, wyciągając z niej swoje lęki i starającym się w ptasiej mitologii znaleźć schronienie przed koszmarną rzeczywistością.

O ile Urban Birder,  angielski pisarz, ornitolog i obserwator ptaków David Lindo stworzył teatralny odpowiednik przyrody w sztucznym teatralnym miejscu, pokazując jak pod mikroskopem albo w soczewkach lornetki, coś co ginie i za chwilę zniknie ze świata, o tyle francuski artysta Max Ernst surrealistycznie, a nawet dadaistycznie ukazywał  ludzkie związki z ptasim światem, wykorzystując ptasie przebranie do pokazania niezwykłego piękna i gracji właściwej ptakom. W spektaklu "Miejski ptasiarz" mowa jest  o tej delikatności, kruchości ptasich nóżek i ich pięknym śpiewie, który aktorzy próbują mniej lub bardziej nieudolnie naśladować.

W teatrze przyglądamy się szaleństwu ornitologicznemu, które jest zabawne, pełne gorzkiego humoru i błazenady, ale momentami ten śmiech czy uśmieszek wywołany zachowaniem ptaków-aktorów, zamiera nam na twarzy. Bo wszystko wskazuje na  to, że to co widzimy na scenie, te malutkie ptasie istotki, wkrótce zginą pod kołami buldożerów, przygniecione betonowymi płytami albo zestrzelone przez wiatrówki okazjonalnych "myśliwych". Przestrzeń coraz bardziej ograniczanej zieleni miejskiej, coraz bardziej się kurczy, a ptaki mają coraz mniej miejsca dla siebie.Człowiek zagarnia dla siebie wszystko.

Minimalistyczna teatralna scenografia w "Miejskim ptasiarzu" jest celowo paskudna i przerażająca. Szaleństwo ornitologiczne jest jedynie etapem przejściowym, zdaje się mówić autor sztuki. Potem, jeśli się nie opamiętamy, otoczeni będziemy betonową dżunglą, w której śpiewu ptaków będziemy mogli posłuchać jedynie na  starych filmikach zamieszczanych na Youtube.

Realizatorzy

scenariusz Weronika Szczawińska, Piotr Wawer jr.
reżyseria Weronika Szczawińska
dramaturgia i opracowanie muzyczne Piotr Wawer jr.
scenografia i kostiumy Marta Szypulska
ruch sceniczny i współpraca koncepcyjna Agata Maszkiewicz
reżyseria światła Jan Sławkowski
realizacja światła  Jacek Mieczkowski
realizacja dźwięk  Kacper Dubicki
inspicjentka Justyna Bartman-Jaskuła

Obsada


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Nabucco" - o żądzy władzy, miłości i nienawiści

Wszyscy jesteśmy barbarzyńcami?