Miłość odróżnia nas od mrówek we Wrocławskim Teatrze Współczesnym
Trzy historie. Trzy małżeństwa.Znakomite aktorstwo. Projekcje multimedialne z obrazami Williama Blake'a i Michała Anioła. I Kaplica Sykstyńska jako miejsce marzeń i mietkowania. Sztuka Filipa Zawady w reżyserii Darii Kopiec to refleksje przeplatane dużą dawką humoru. Śmiejemy się z siebie, i my, widzowie - i kobiety i mężczyźni, bo znamy takie sytuacje z własnego życia, identyfikujemy się albo z romantyczną parą młodych małżonków, albo z namiętnościami pary w wieku średnim, albo też z najstarszą i najbardziej wzruszającą parą dojrzałych walczących na słowa ludzi. Ta para jest zagrana po prostu fantastycznie i nie da się ukryć, że przyćmiewa aktorsko swoje młodsze wersje. Bo też Zina Kerste i Maciej Tomaszewski stworzyli duet, który kocha się i nienawidzi, rani się wzajemnie i walczy na śmierć i życie. Od śmierci się zresztą zaczyna.
Premierowy spektakl KOLEJNOŚĆ FAL we Wrocławskim Teatrze Współczesnym grany jest na Scenie na Strychu. Jest kameralny, introwertyczny i przypomina tytułowe fale, zbliżające się do brzegu i odpływające do miejsca niepamięci i zapomnienia. Wspomnienia pary małżeńskiej sprowokowane zostały poniekąd informacją o śmierci ponad dziewięćdziesięcioletniej sąsiadki. Małżonka, wciąż elegancka i spragniona miłości i małżonek, weterynarz, niechlujny, obojętny, uczuciowo zimny, dyskutują o śmierci. Oboje odczuwają strach przed odejściem z tego świata. Przypominają parę małżeńską z "Białego szumu" Dona DeLillo. Niby żartują i przekomarzają się, co kto by chciał do trumny ubrać, ale pod tym wszystkim słychać panikę. Kobieta w furii, zlekceważona i urażona obojętnością męża, wspomina mu o kochanku i ich wspólnej podróży do Włoch. To tylko murarz, naśmiewa się mąż.
Na scenie wychodzą na jaw mroczne sekrety. Zdrada, śmierć syna, samotność i rozczarowanie pani domu, zapracowanie męża, jego niedbałość... Wracamy jednak do początku tej love story. Najpierw jest niewinność, naiwność, zakochanie, a potem młody małżonek wspomina z rozrzewnieniem, że jego ukochana nie maluje już ust czerwoną szminką, a tak mu się to podobało. Najzabawniejsze, że te westchnienia i uwagi o makijażu pojawiają się... podczas porodu. Kobieta (Dominika Probachta, młodziutka zdolna aktorka, o urodzie stworzonej do grania w filmach o międzywojennych romansach) rodzi jęcząc z bólu, a jej ukochany, taki trochę ciapowaty jak przedwojenni amanci (Tomasz Taranta) chciałby ją widzieć w makijażu.W tej parze już na początku związku kobieta chciałaby wrócić do początku ich znajomości, znów widzieć w oczach ukochanego pożądanie i zachwyt. I już wtedy młody małżonek prezentuje postawę: "A po co? chociaż właściwie czemu nie, zrobię to dla ciebie". Aktorzy w jasnych strojach, zwiewnych i delikatnych, prezentują młodzieńczy idealizm. Tak się to wszystko zaczęło, cała ta miłość, która u pary w średnim wieku (Jolanta Solarz-Szwed i Rafał Cieluch) stała się pełna namiętnego seksu, ale i rozżalenia. Bohaterowie ścierają się ze sobą, mężczyzna ustępuje, a kobieta zaczyna mieć pretensje.
W spektaklu znakomita jest scena łowienia ryb przez trzech facetów w różnym wieku reprezentujących tego samego mężczyznę. Wszystkie te męskie wcielenia marzą o raju bez kobiet. Popijając alkohol z piersiówki i z wędkami w dłoniach stają się coraz bardziej pijani i coraz bardziej śmieszni. Panowie na rybach z alkoholem i bez kobiet, czyż to nie to stereotyp? Ale czy nie jest prawdziwy? Fale rozżalenia i złości pojawiają się i znikają, intymne zwierzenia przekraczają granice i ranią partnerów, bo któż potrafi zranić równie boleśnie jak najbliższa osoba, która wie o partnerze prawie wszystko?
Na Scenie na Strychu grana jest muzyka na żywo (Dominika Korzeniecka), jest też śpiew chóralny, są aluzje do upływu czasu, zielonkawe "wodniste" kostiumy i niesamowita szafirowa suknia, w którą ubiera się Jolanta Solarz - Szwed; ale i aluzje do samotności, także tej samotności w związku, która z wiekiem staje się coraz dotkliwsza i coraz bardziej zbliża nas do śmierci.Ten wątek lęku przed śmiercią podbija obecność w projekcjach multimedialnych fresków "Sąd Ostateczny" i "Stworzenie Adama" Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej, wraz z najsłynniejszą sceną przedstawiającą Boga Ojca, wyciągającego rękę do człowieka, i człowieka, który również zbliża dłoń do Boga, ale ich dłonie, ich palce się nie dotykają... Znakomicie zostało to pokazane na plakacie Marzeny Waleńskiej, gdzie te dłonie zostały zastąpione ręką mężczyzny i kobiety wskazujących na siebie palcami, jakby rozmawiały ze sobą i pokazywały kto jest winny.
W KOLEJNOŚCI FAL oglądamy trzy etapy życia kobiety: młodość, wiek średni oraz dojrzałość, ale w towarzystwie mężczyzny, równie starzejącego się i równie zranionego przez los, życie, sytuacje... Filip Zawada w swojej sztuce pokazał, a raczej obnażył mentalnie współczesnego mężczyznę, który podobnie jak współczesna kobieta, ma swoje lęki i traumy, tyle że nie potrafi się do tego przyznać. Ukrywa cierpienie, bo przecież jak w filmie "chłopaki nie płaczą". KOLEJNOŚĆ FAL to bardzo wnikliwa opowieść o małżeństwie i jego zmianach, ale i o "kumplostwie", które nie jest przyjaźnią, ale takim naturalnym byciem razem we własnym towarzystwie, bez krępujących czy wścibskich pytań i bez popisywania się, jak to bywa w mieszanym, damsko-męskim ,towarzystwie. To refleksyjna, mądra opowieść o życiu. I o miłości, która odróżnia nas od mrówek. Po prostu. A dlaczego od mrówek? Aby się dowiedzieć, trzeba się wybrać do teatru.
Komentarze
Prześlij komentarz