Fotografie Gordona Parksa w MWW

Gordon Parks to legendarny fotograf, kompozytor, reżyser filmowy i pisarz. Jego życiorys jest przykładem na to, że determinacja i talent zwyciężają wszystko. Przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. Parks urodził się jako jedno z piętnaściorga dzieci w ubogiej murzyńskiej rodzinie, w czasach gdy segregacja rasowa nie była w USA historycznym zjawiskiem, o którym czyta się tylko w książkach. Parks  był człowiekiem niezwykle utalentowanym i pracowitym. Mając 13 lat kupił swój pierwszy aparat fotograficzny. W lombardzie. Zaczął od robienia zdjęć ludziom z najbliższego otoczenia - biedakom, ich rodzinom, przyjaciołom, dokumentując to jak żyją, ich radości, święta, religijność, spędzanie wolnego czasu. Wyspecjalizował się w takich fotografiach. Potem trafił do... luksusowego świata mody, którą fotografował dla amerykańskiego wydania pisma Vogue. Wielkie gwiazdy filmowe, takie jak Ingrid Bergman, pozwalały mu się uwieczniać w prywatnych sytuacjach (np. z żonatym reżyserem Roberto Rossellinim, z którym pozostawała w powszechnie potępianym związku).
Podróżował do Europy, m.in. do Paryża, gdzie fotografował scenki kawiarniane i słynące z urody paryżanki. Potem jednak zapragnął dostać się do prestiżowego, poważnego pisma "Life",  co nie było łatwe, ale się udało. Jego fotografie polityczne (np. cykl poświęcony postaci bojownika o prawa czarnych Malcolma X) wzbudzały sensację i podziw.
Na wystawie "Aparat to moja broń" w Muzeum Współczesnym Wrocław możemy obecnie obejrzeć fotograficzne fascynacje Parksa. Na wernisażu zjawił się prawdziwy tłum. Całe piąte piętro bunkra przy placu Strzegomskim wypełniali ludzie żądni oglądania i fotografowania się z pracami czarnoskórego mistrza, którego ja znałam bardziej od strony jego dokonań reżyserskich (jednym z moich ulubionych filmów jest "Shaft", który jest jak sądzę kwintesencją Ameryki lat 70.). Przyznam, że niektóre fotografie Parksa są wstrząsające. Prace takie jak tytułem nawiązujący do słynnego obrazu Granta Wooda "Amerykański gotyk" (uwieczniona przez amerykańskiego fotografa waszyngtońska czarnoskóra  sprzątaczka z mopem stojąca wprost przy wejściu na wystawę, oskarżycielsko, ale i obojętnie przyglądająca się tłumowi wernisażowych gości) albo niesamowicie realistyczna "Hazardzistka" z lat 40., która upozowana na gwiazdę filmową, sfotografowana została przy grze w ruletkę czy też  czarnoskóre dzieciaki poprzebierane w garnitury dorosłych - uświadamiają, że amerykańskie życie w czarnych dzielnicach  było prawdziwym piekłem.
Parks pokazuje wojny gangów, młodych gangsterów, ale i zwykłych ludzi na co dzień i od święta. Jest na tej wystawie mnóstwo fotografii, przy których widz zastanawia się, nad sielskim amerykańskim rajem, gdzie gospodynie domowe słuchały radia i robiły zakupy z wałkami na głowie, ich mężowie wyjeżdżali do pracy wczesnym rankiem, a idealne czyściutkie dzieci odwoził do szkoły żółty autobus. Na zdjęciach Parksa nie ma takich scenek, znanych z fimów czy książek z tego czasu. Są nędzne wnętrza, bieda, patologia (murzyńska mama leżąca na tapczanie obok synka, po tym jak oblała wrzątkiem awanturującego się męża), rasizm, walka o byt, poniżenie. I genialne ujęcia sportowców. Poruszający pogrzeb Babe'a Rutha w 1948 r., legendarnego  amerykańskiego baseballisty, ale i cykl fotografii kultowego boksera Muhammada Ali, który przeszedł na islam.
Wystawę Parksa warto zobaczyć. Trzeba wjechać windą na 5 piętro i popatrzyć na Amerykę, jakiej nie znamy i jakiej wolelibyśmy nie poznać. Co innego czytać teksty o tych czasach albo oglądać je na poruszających filmach (np. "Misissipi w ogniu"), a co innego oglądać zdjęcia zwykłego, codziennego życia w murzyńskich gettach, które istniały obok idealnych podmiejskich dzielnic, które tak doskonale portretował w swoich filmach David Lynch ("Blue velvet").
Wystawa czynna będzie do 21 sierpnia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Nasze imprezy są flamenco, żyjemy flamenco, śpimy flamenco i jemy flamenco" – wywiad z Tomatito