Martwa natura wciąż żywa

Martwa natura pojawiła się w sztuce już w starożytności, ale wyodrębniona została jako osobny temat dopiero w epoce baroku. Jeszcze w średniowieczu i renesansie stanowiła element przedstawień o charakterze religijnym lub świeckim i dopiero w siedemnastowiecznej Holandii zaczęła pojawiać się coraz częściej jako jedyny temat obrazu zamawianego  przez bogatych kupców. Martwe natury  pokazywały  w symboliczny sposób radość i bogactwo życia, ale i jego schyłek, przemijanie i kres.
Na obrazach małych mistrzów holenderskich widnieją naczynia, owoce, sery, warzywa, biżuteria, kwiaty, tkaniny, meble, zegary, klepsydry i wiele innych przedmiotów wziętych z ówczesnej codzienności. Czy i dziś artyści podejmują ten temat w swojej twórczości? Na to pytanie stara się odpowiedzieć ekspozycja otwarta w Pawilonie Czterech Kopuł we Wrocławiu.
"Nature morte. Współcześni artyści ożywiają martwą naturę" to wystawa, która pokazywana była w Norwegii w 2015 r. i Szwecji rok później. Podstawowy zestaw 70 prac wypożyczonych z londyńskiego Muzeum Sztuki Współczesnej (MOCA) został wzbogacony o dzieła twórców lokalnych - w Norwegii norweskich, w Szwecji szwedzkich, a w Polsce wykorzystano bogate zbiory polskiej sztuki współczesnej należące do kolekcji Muzeum Narodowego we Wrocławiu.
Układ wystawy jest pięcioczęściowy. Dzieła posegregowane zostały na wątki tematyczne: jedzenie, flora, fauna, przedmioty codziennego użytku, śmierć.
Zwiedzanie wystawy można zacząć w dowolnym miejscu (od jedzenia do śmierci albo odwrotnie). Oślepiająco białe ściany wewnątrz Pawilonu Czterech Kopuł znakomicie nadają się do wyeksponowania nawet niewielkich prac umieszczonych na postumentach (Jim Scull i jego czaszki z koralików i sznurków przypominające jakiś totem albo szamańską laskę).
Polskie prace prezentują się na tle kolekcji MOCA znakomicie - sztuka takich artystów jak Zbigniew Makowski, Jonasz Stern, Alina Szapocznikow, Włodzimierz Borowski czy Maciej Urbanek znakomicie uzupełnia  zestaw zagranicznych współczesnych martwych natur.  Wspaniałe "otoczakowe" formy ceramiczne Krystyny Cybińskiej po raz kolejny (po ubiegłorocznej prezentacji "Sztuka szuka IQ" w NFM i wielkiej szklarskiej ekspozycji "Obszary sensualne" w Arsenale ) utwierdzają mnie w przekonaniu, że wrocławscy "glass masters" tworzą prace, którym urody i wirtuozerii trudno dorównać.
Co przede wszystkim warto zobaczyć  na wystawie w Pawilonie Czterech Kopuł?
Jedną z tych prac, która zrobiła ogromne wrażenie nie tylko na mnie, sądząc z tłumu kłębiącego się w sali podczas wernisażu, gdzie jest eksponowana, jest instalacja Jennifer Steinkamp "Bukiet" - cyfrowa projekcja wciąż przekształcających się kwiatów. To  ożywienie martwej natury, o jakiej siedemnastowieczni mistrzowie mogli tylko pomarzyć. Ta hipnotyzująca realizacja pokazuje jak dzięki nowym mediom można stworzyć coś co z jednej strony jest martwe i sztuczne (obraz na ekranie), a z drugie sprawia wrażenie poruszającego się, żyjącego, zmieniającego swoje położenie.
Ciekawą realizację przygotował dyrektor MOCA, artysta i kurator Michael Petry, którego książka o martwej naturze dała asumpt do stworzenia wystawy. "Zemsta florysty" z 2009 r. to zestaw szklanych wazonów w różnych kolorach, w których  gęsto upakowano kolorystycznie dopasowane świeże kwiaty (w trakcie wystawy będzie można je albo wymienić na nowe albo pozostawić, aby uschły, co da ciekawe efekty kolorystyczne), odwołując się do wiktoriańskiej symboliki.
Zadziwiająco przypominają dawne obrazy prace takich artystów jak Matt Collishaw (sfotografowany autentyczny "Ostatni posiłek w celi śmierci"z 2011 r., który wygląda jak obraz z XVIII w.) czy Maciej Urbanek ("Starsi" z 2012 r. - fotografia podeschniętych cytrusów przypominająca malarstwo hiszpańskie z XVII w. np. martwe natury z warzywami Juana Sancheza Cotana albo cytryny Zurbarana).
Artyści, których prace możemy obejrzeć na wrocławskiej wystawie nie tylko inspirowali się dawnymi obrazami, nie tylko stylizowali obiekty wykorzystując efekty iluzjonistyczne (Janne Malmros "Rozwijać" z 2007 r. ), ale też strzelali do swoich obrazów (Alana Lake nabojami z wiatrówki robiła dziury w bukiecie kwiatów w wazonie, tworząc pracę "Still even" z 2015 r.) albo topili je, tak jak to zrobił Alexander James w pracy "Wielki niwelator z serii Vanitas" (fotografia czaszki, kwiatów i motyli, które zostały zanurzone w wodzie i sfotografowane na marmurowej półce niczym w wodnym grobowcu).
Niemal wszystkie prace pokazane na wystawie mają w sobie widoczny pierwiastek śmierci, bądź też odwołują się do przedstawień symbolizujących śmierć. Martwe zwierzęta, kwiaty, przedmioty. Właściwie każda z tych prac przywodzi na myśl śmierć. Nawet piękne kwiaty, gdy im się z bliska przyjrzymy, okazują się chore, zniszczone, a próba ich ożywienia przez artystów jest skazana na porażkę.
Twórcy wszystkich tych prac są skażeni (a może zafascynowani?) śmiercią podobnie jak media nieustannie informujące o wojnach, zagładzie, morderstwach, bestialstwie, wyniszczających epidemiach gnębiących współczesny świat.
Pokaz martwych natur to trochę takie "odkłamanie" popkulturalnej papki jaka sączy się zewsząd. Z jednej strony mamy bowiem  bogactwo, przepych i piękno formalne przedstawionych prac, z drugiej aluzje do ich nietrwałości i przeczucie śmierci. Codziennie  mamy  do czynienia z zalewem złych wieści, oglądamy akty terroru, informacje o ofiarach AiDS i wojen, a z drugiej kojące informacje o wspaniałym i pełnym przepychu dolce vita celebrytów, o kosztownych przedmiotach, które kupują i przyjemnych podróżach do urokliwych zakątków świata.
Wystawa poświęcona tak zdawałoby się konserwatywnemu i mało współczesnemu tematowi, jakim jest martwa natura, dotąd kojarzona raczej ze sztuką dawną, niespodziewanie okazała się bardzo odpowiednia do pokazania tych wszystkich problemów i dylematów, które dręczą dziś ludzi na całym świecie.
Wystawa czynna do 14 maja.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Nasze imprezy są flamenco, żyjemy flamenco, śpimy flamenco i jemy flamenco" – wywiad z Tomatito