O renesansie na północy Włoch - wystawa w warszawskim MN

Warszawska wystawa "Brescia. Renesans na północy Włoch. Moretto-Savoldo-Moroni. Rafael-Tycjan-Lotto" w Muzeum Narodowym, poświęcona sztuce powstałej na północy Italii w rejonie  Lombardii i Veneto to dla każdego kto interesuje się sztuką dawną absolutne "must have", żeby posłużyć się tu terminem najchętniej ostatnio używanym w pop-kulturze.
W Polsce wystawy sztuki dawnej, których jest niewiele i pojawiają się stosunkowo rzadko, cieszą się ogromnym powodzeniem. Wernisaże, ale i weekendowe odwiedzanie muzeów, gdzie są prezentowane   to dla miłośników sztuki  prawdziwe święto. Utarło się, zresztą nie bez racji, że każda ekspozycja sztuki dawnej to pokaz dzieł niezwykłych, fascynujących, pięknych. Takim ekspozycjom towarzyszy zresztą zwykle niebanalna oprawa.
Do dziś pamiętam niezwykłą atmosferę panującą na wystawie "Ottomania" w krakowskim Muzeum Narodowym, gdzie i obecnie można oglądać znakomicie zaaranżowaną wystawę obrazów maryjnych ze zbiorów watykańskich, włoskich i polskich ("Maria, Mater Misericordiae").
Takie same odczucia mogą towarzyszyć widzowi na wystawie sztuki prawosławnej w Muzeum Śląskim "Obrazy światłem pisane". Przy muzyce cerkiewnej  można tu obejrzeć ruskie i rosyjskie ikony z XVIII, XIX i XX w. odzyskane  w wyniku udaremnionych prób przemytu z terenu dawnego Związku Radzieckiego.
Warszawska wystawa  poświęcona sztuce renesansu północnego regionu Veneto i Lombardii w dobie cinquecenta to również  przepiękna aranżacja  47  dzieł sprowadzonych z włoskich muzeów - z Pinakoteki Tosia Martinenga w Brescii,  Accademii Carrara w Bergamo i z włoskich kolekcji prywatnych, a także  14 płócien mistrzów lombardzko-weneckiego cinquecenta  ze zbiorów polskich (w tym również z kolekcji stałej warszawskiego Muzeum Narodowego).
Autorem aranżacji   mającej sugerować wnętrza renesansowego pałacu lub świątyni jest polski scenograf pochodzenia słowackiego  Boris Kudliczka, specjalizujący się w  oprawach spektakli teatralnych ("Dziady") i operowych ("Don Giovanni", "Straszny Dwór"), który pracował także przy filmach (m.in. przy "Egoistach" w reżyserii Mariusza Trelińskiego).
Dzięki temu  na wystawie znakomicie wtopione w malarskie otoczenie umieszczono liczne przedmioty codziennego użytku (kobierce, skrzynie, wyroby ze szkła weneckiego).
Najbardziej ekscytującym artystą, dla którego wielu widzów przyszło obejrzeć wystawę jest mocno reklamowany w mediach  (i "witający" wszystkich na reklamowym banerze wiszącym w holu muzeum) Rafael. Namalowany na desce obraz Rafaela przedstawiający Chrystusa Błogosławiącego (1505-1506) , sprowadzony został  na wystawę z Pinacoteca Tosio Martinengo w Brescii. Można się zdziwić,  widząc jak niewielkich rozmiarów to obraz.
Dzieła o treści religijnej, ale i świeckie przedstawienia renesansowe o charakterze alegorycznym (zadziwiający "Jowisz malujący motyle, Merkury i Cnota" Dosso Dossiego), prowadzą widza w głąb świata, w którym oprócz mistrzów takich jak Leonardo da Vinci czy Michał Anioł żyło mnóstwo artystów utrzymujących się ze zleceń od kościołów i możnowładców, którzy nie skąpili grosza, by przyozdobić swe rezydencje, kaplice, które fundowali czy świątynie, które wspierali.
Na warszawskiej wystawie można podziwiać wyposażenie ówczesnych rezydencji, jakie i ówcześni malarze uwieczniali malując wnętrza pałaców jako tła portretów czy scen religijnych. Warto zwrócić też uwagę na wspaniałe złocone bogato dekorowane ramy niektórych obrazów.
Mecenasów w owym czasie nie brakowało i oglądając wystawę, która w tytule ma znamienitych (Rafael), ale i pomniejszych (Moroni) malarzy ze środowiska mało znanego  (Brescia, pozostająca w kręgu oddziaływania lombardziego z Mediolanem, gdzie działał przez jakiś czas Leonardo da Vinci, ale i  weneckiego, gdzie tworzyli tacy malarze jak Tycjan czy Tintoretto), współcześni malarze mogliby westchnąć z zazdrością, myśląc jak dobrze byłoby znów udać się pod opiekuńcze skrzydła, gdzie można by było tworzyć mając zapewnione godziwe warunki finansowe.
Dziś bowiem mecenatem objęci są najczęściej wybitni twórcy, zaś mniej znaczący, mniej popularni i mający dużo mniejszą rangę "reklamową" niestety nie mogą liczyć na zamożnych fundatorów (sponsorów). Na wystawie  nazwiska wielu artystów  jak Luca Mombello, Vincenzo Foppa czy Alessandro Bonvicino, nic przeciętnemu miłośnikowi sztuki nie mówią, a przecież w swoim czasie byli oni szanowani, oglądani (ich obrazy zdobiły ściany kościołów lub  pałaców) i wspierani. Takie refleksje nasunęły mi się po obejrzeniu ekspozycji. Muszę zresztą powtórzyć to co już wcześniej napisałam przy recenzji z wystawy "Maria, Mater Misericordiae" -  na ekspozycji w warszawskim MN pojawiają się dzieła ze zbiorów polskich, które w niczym nie ustępują dziełom z muzeów włoskich.
Wystarczy wspomnieć obraz Tintoretta z kolekcji warszawskiej ("Portret admirała"), "Grę w szachy" Sofonisby Anguissoli (z kolekcji Raczyńskich w Poznaniu)  czy jedno z uroczych  przedstawień mitologicznych Parisa Bordone ze zbiorów warszawskiego MN (obraz "Wenus i amor"  bardzo w stylu weneckim, bliski pejzażem dziełom Giorgione'a).
Co do kolekcji obrazów przywiezionych na wystawę z Italii to najbardziej fascynujące wydały mi się dzieła o tematyce religijnej - wizerunki Madonny o pięknych dłoniach, delikatnej dziewczęcej urodzie, z fascynująco rozbudowanymi marzycielskimi krajobrazami w tle (Luca Mombello "Immaculata i Bóg Ojciec") czy skromny, oszczędnie namalowany, można by powiedzieć minimalistyczny obraz "Chrystus Błogosławiący" Rafaela, gdzie wypełniający niemal cały obraz portretowy wizerunek Jezusa w typie młodzieńczym ma w sobie urodę portretów włoskich arystokratów. Nie jest zbyt odległy od przedstawienia pięknego flecisty  przyodzianego we wspaniałe futro namalowany  przez  Girolamo Savoldo.
Typowa dla środowiska północnowłoskiego jest drobiazgowość w odtworzeniu detalu (warto przyjrzeć się strojom postaci na obrazach) i dążenie do realizmu (odtworzenie ówcześnie używanych przedmiotów codziennego użytku i dekoracji wnętrz), które możemy podziwiać w salach warszawskiego muzeum.
Nad większością obrazów unosi się duch wielkich weneckich mistrzów (Giorgione, Tycjan, Tintoretto), których dzieła wypełniają weneckie muzea i weneckie świątynie. Gdyby tak udało się zorganizować wystawę wenecjan, pomyślałam, patrząc na obrazy na warszawskiej ekspozycji. Do kontemplacji i podziwiania, a także do powracania po wielokroć jest ta wystawa. Zazdroszczę mieszkańcom Warszawy, bo mogą ją zwiedzić kilkakrotnie.
Ekspozycja czynna jest do 28 sierpnia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Nasze imprezy są flamenco, żyjemy flamenco, śpimy flamenco i jemy flamenco" – wywiad z Tomatito