Biennale Młodej Sztuki Europejskiej we Wrocławiu

Artyści z siedmiu krajów, młodzi twórcy (mający maksymalnie 35 lat), których osobowości wydały się na tyle interesujące, by pokazać je na prezentacji Biennale Młodej  Sztuki  Europejskiej (Jeune Creation Europeenne) już w ubiegłym roku we Francji, tym razem goszczą w przestronnej sali Centrum Kongresowego we Wrocławiu, w budynku tuż obok Hali Stulecia.
W miejscu, gdzie w ubiegłym roku, również w sezonie wakacyjnym, można było oglądać zdjęcia Miltona Greene'a przedstawiające Marilyn Monroe, obecnie  zobaczyć można dzieła artystów z takich krajów jak Hiszpania, Portugalia, Francja, Włochy, Dania, Łotwa i Polska.
Najciekawsze są moim zdaniem realizacje łotewskich artystów. Sztuka łotewska nie jest zbyt dobrze znana w Polsce i zwykle widzowie, kiedy słyszą informacje o wystawach sztuki z tego kraju wzruszają ramionami. Dla niektórych odbiorców liczą się tylko takie kraje jak Francja, Niemcy, Hiszpania czy Stany Zjednoczone, bo w jakiś przedziwny sposób miejsca te uchodzą za wylęgarnię interesującej twórczości. Nic bardziej mylnego, co potwierdza wrocławska wystawa.
Po obejrzeniu ekspozycji, której  towarzyszył uporczywy dźwięk maszyny-instalacji przesuwającej kamień na łańcuchu, doszłam do wniosku, że w istocie najbardziej pociągająca jest dla mnie właśnie sztuka łotewska.
"Czarny mróz" Atisa Izandsa to  obraz  przedstawiający różowego  człowieka, wokół którego wszystko się wali, błyskawice zwiastujące rychłą burzę rozświetlają ciemność, drzewo i dom stoją przekrzywione, a on sam, wbrew przeciwnościom, idzie po powierzchni stawu. Stąpanie po lodzie, balansowanie na krawędzi, w optymistycznym różowym nastroju... Któż z nas nie próbował tak postępować? Wszystko się wali, mężczyzna jednak usiłuje dokonać niemożliwego, starając się  dalej iść wyznaczoną przez siebie drogą.  Przejmujący obraz. Podobnie jak  nagrodzona  Grand Prix  na ubiegłorocznej edycji biennale sztuki europejskiej w podparyskim Montrouge w centrum wystawienniczym Le Beffroi praca Klavsa Lorisa "Bobrowy staw", która  zajmuje niemal całą ścianę (280 cm x 270 cm).  Ten spokojny znieruchomiały świat przyrody (na którym - wbrew tytułowi - już nie ma bobrów), warto chwilę pokontemplować. Nie bez powodu umieszczono przed nim papierowy kubek z kawą ze Starbucksa (symbol pośpiechu i gonitwy znamionującej pracę w wielkich korporacjach) -  będący  "obiektem" (?) warszawskiego artysty Michała Frydrycha ("W pośpiechu zamówiłem kawę w Starbucksie na księżycu").
I fotograficzny  kolaż Laurisa Aizupietisa "Pusty Punkt nr 13" przedstawiający świat obserwowany z różnych punktów widzenia - zabawowy świat bogatych pracowników wyższego szczebla, biedaków śpiących na parkowych ławkach, luksusowych wnętrz biurowych, nędznych pokoikow samotnych ludzi, ogródków działkowych, obok których znajdują się prymitywne szklarnie. Wszyscy ci ludzie pojawiający się na zdjęciach mają do towarzystwa "gadżet naszych czasów", czyli komórkę,  bez której nie potrafią kontaktować się z innymi.
Inna łotewska praca "Znów tak daleko" Margariety Dreiblate to instalacja składająca się z włączonego adapteru z  płytą winylową, do której przytwierdzono stojak z pączkami. Muzyka, rozrywka i obżarstwo,  oldskulowe symbole czasów, gdy nie było tyranii diet i  słuchało się prawdziwej muzyki z winyli. Odległe to czasy niemal tak jak obietnice grubasów, którzy wciąż zapowiadają,  że się będą odchudzać, ale skoro pączki tak kuszą, to szkoda ich nie zjeść, a z drugiej strony tak trudno je schwytać,  gdyż kręcą się jak szalone na adapterze...
Chcemy luksusu, słodyczy, przyjemności  za wszelką cenę. Im trudniej zdobyć pożądane pączki,  tym bardziej ich pragniemy. Tyle że gdy je zjemy, czujemy pustkę, przybywa pustych kalorii, tyjemy, a wciąż jesteśmy głodni. Taka mała aluzja do konsumpcji dóbr zachwalanych przez pop-kulturę. Pożądanych, trudnych do zdobycia (bariera cenowa), a w gruncie rzeczy nie bardzo potrzebnych.
Francuskie i polskie prace cechują silne akcenty religijne. Obrazoburczy video-art "Wielki uścisk" paryskiej artystki  związanej z dzielnicą Malakoff Louise Pressager koresponduje z dużo łagodniejszą i bardziej wieloznaczną wizją religijności zaprezentowaną w wielkim obrazie wrocławskiej malarki Marceliny Groń "Żyjesz we mnie moja babko, Abelardzie, Hildegardo z Bingen, moja krwi".
Jednak bardziej zaintrygowały mnie klasyczne obrazy urodzonego w Nancy  Francois Malingrëya. Na wrocławskiej wystawie można obejrzeć charakterystyczny dla tego malarza realistyczny (bardzo w styli Hoppera)  obraz  pary w strojach plażowych ("Mężczyzna").  Ta skromna, subtelna, choć mocno nasycona  ukrytymi emocjami, banalna scena  umieszczona została  nie bez powodu naprzeciwko dzieła pochodzącej z Lublina graficzki Magdaleny Sawickiej "Pożegnanie", gdzie pokazany został rozpad erotycznego związku młodych ludzi,  od seksualnego zaangażowania po sentymentalne  (pukiel włosów na pamiątkę, kwiat) aluzje do zerwania.
Zabawnym akcentem pokazującym, że malarstwo tradycyjne i jego historia wciąż interesuje młodych artystów jest praca Tomasza Poznysza. "Pies z perłą" to obraz w złotej szerokiej ramie w jakiej zwykle umieszczano prace dawnych mistrzów. Tytułowy pies ma w uchu perłę,  niczym holenderska bohaterka  obrazu Vermeera, a za sobą górzysty pejzaż niczym w dziewiętnastowiecznych landszaftach.
O ile francuskie realizacje możnaby wstawić w ramy erotyczno-zmysłowo-klasyczne, o tyle duńskie zawierają wątki abstrakcyjne (Amalie Jacobsen)  i turpistyczne  (Nanna Riis Andersen "Produkty uboczne. Sekcja uda"). Włoscy artyści natomiast dostrzegają absurdalność czasów, w jakich żyjemy  i staramy się przetrwać (Juri Cecotti  "CV", Giovanni Longo "Dystans zero").
Ekspozycja niewątpliwie interesująca, choć nie wszystkie prace wydały mi się na tyle istotne, aby umieścić je w zestawie, jakby nie było, reprezentatywnych dzieł młodych twórców.
Ekspozycja czynna będzie do 31 lipca 2016 r.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Nasze imprezy są flamenco, żyjemy flamenco, śpimy flamenco i jemy flamenco" – wywiad z Tomatito