Martwe natury i portrety, czyli nie tylko tulipany

Holandię kojarzy się często wyłącznie z tulipanami (nie bez powodu kraj ten słynie z największej ilości odmian tulipanów, które rozsyłane są na wszystkie kontynenty), choć nie wszyscy wiedzą, że w XVII wieku  Holendrów ogarnęło szaleństwo  znane jako tulipomania (1636-1637), o której opowiada np. książka "Tulipanowa gorączka" Deborah Moggach. Kwiaty te, sprowadzone do Holandii z Imperium Osmańskiego (można było takiego osmańskiego tulipanka obejrzeć latem na wystawie Ottomania w krakowskim MN) są  zatem istotnym tematem wielu barokowych obrazów, w tym również tych, jakie można obejrzeć na wystawie w szczecińskim Muzeum Narodowym. Jednak, jak przekonują twórcy wystawy, Holandia to nie tylko tulipany.
Owocowe zestawy starannie rozmieszczone na stolikach, kielichy i patery ustawione na stołach uginających się od wiktuałów, wyrafinowane portrety mieszczan w ciemnych strojach z kosztownego sukna, wymyślnie upozowanych na tle rozległego krajobrazu, sceny batalistyczne i mitologiczne - to wszystko co niegdyś wisiało na ścianach holenderskich i flamandzkich domów, można od listopada oglądać w gmachu szczecińskiego Muzeum Narodowego na wystawie "Nie tylko tulipany".
Jest to znacząca część kolekcji przez ponad 20 lat (od 1986 r.) gromadzonej przez niemieckiego dziennikarza Christopha  Muellera, który przekazał ją w 2013 roku w posiadanie Państwowego Muzeum w Schwerinie.  To najcenniejsza prywatna donacja po II wojnie światowej, warta jak podaje prasa, kilka milionów euro. W zbiorach muzeum w Schwerinie znajdują się dzieła powstałe w wieku XVI w Niderlandach, ale i później, w  siedemnastym stuleciu, czyli w złotym wieku malarstwa holenderskiego i flamandzkiego.
Są tu reprezentowani m.in. tacy artyści jak Flamand  działający w Antwerpii Jan Bruegel II; mój ulubiony flamandzki manierysta Joos de Momper (jego przestrzenne  górskie krajobrazy robią wrażenie jakby tła z obrazów Altdorfera ruszyły w podróż do Włoch nabierając tam niebywałej niemal leonardowskiej lekkości), ale i  urodzony w Niemczech Hans von Aachen, który mimo szpetnej aparycji (wyjątkowo zepsute zęby, które uwiecznił z właściwym sobie dystansem na obrazie, jaki znajduje się w wiedeńskiej kolekcji Muzeum Historii Sztuki), dzięki swemu talentowi zdobył tytuł szlachecki i poślubił  Reginę, córkę uznanego kompozytora późnego renesansu Orlando di Lasso, a nawet jako nadworny malarz brylował na dworze cesarza Rudolfa II w Pradze.
Na szczecińskiej wystawie jest taka ilość dzieł mniej lub bardziej znanych (jednak raczej  specjalistom od sztuki  manieryzmu i baroku, bo przeciętnemu widzowi nazwiska malarzy prezentowanych na wystawie niewiele powiedzą), a jednak niemal w stu procentach znakomitych warsztatowo, artystów, że właściwie nie należy zastanawiać się czy dany obraz namalował ktoś pokroju Rubensa czy Rembrandta czy nie, lecz delektować się urodą tych prac, doskonałością kolorów, niesamowitym wykończeniem nawet niewielkich rozmiarami obrazów.
Te same tematy, nawet takie same naczynia czy owoce brali na warsztat mistrzowie holenderscy, a zleceniodawcy cieszyli się, że będą mieli co zawiesić na ścianie i czym chwalić się przed znajomymi. Siedemnastowieczni  holenderscy kupcy byli bogaci i lubili lokować pieniądze w sztuce. Obrazy holenderskich mistrzów są nieco skromniejsze niż rozpasane kolorystycznie i przeładowane dzieła Flamandów. Wszystkie jednak ogląda się dziś z prawdziwą przyjemnością, choć współczesny widz często nie znający ówczesnej symboliki, nie może odkryć "drugiego dna" obrazów. Każdy najdrobniejszy element jest tu bowiem podporządkowany przesłaniu, jakie ma płynąć z kontemplacji dzieła (wiele z nich ma charakter wanitatywny, ale nie tylko wskazuje na to element tak oczywisty jak czaszka, lecz czasem również pojawienie się innego symbolu jak np. motyla, który miał napominać: Memento mori).
Warto zwrócić jeszcze uwagę na inny aspekt  sztuki holenderskiej, a mianowicie typowe dla baroku  trompe l'oeil, czyli malarstwo iluzjonistyczne, w którym specjalizował się m.in. Edwaert Collier. W jego obrazach można zobaczyć fałszywy, ale znakomicie podrobiony trzeci wymiar - przedmioty na namalowanych skórzanych paskach wyglądają jakby wisiały umocowane na ścianie, a nie przemyślnie spreparowane przez holenderskiego artystę. Widz wpatrując się z pewnej odległości ma wrażenie, że zarówno zalakowane listy jak i grzebień są przypięte do prawdziwej powierzchni. Bardzo podobny obraz jak ten zaprezentowany na wystawie znajduje się w zbiorach Victoria and Albert Museum. Jak widać artysta lubił bawić się iluzją, z niesamowitą wirtuozerią i realizmem oddając wygląd malowanych przedmiotów.
Na wystawie w szczecińskim muzeum można również obejrzeć bardziej konwencjonalną martwą naturę pędzla Colliera ("Martwa natura z cytryną i orzechami"), ale nie odbiega ona od schematu rozpowszechnionego przez  bardzo popularnego mistrza martwych natur z kielichami i innymi naczyniami ułożonymi na stolikach wraz z nadkrojonymi (a raczej nadobieranymi) cytrusami, czyli Willema Hedy Claesza.
Ekspozycję  120 dzieł malarstwa holenderskiego i flamandzkiego  można obejrzeć do 10 kwietnia 2016 r.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Nasze imprezy są flamenco, żyjemy flamenco, śpimy flamenco i jemy flamenco" – wywiad z Tomatito