Rezerwat w laboratorium artystów
Wystawa "Mocne stąpanie po ziemi" w katowickim BWA powstała w ramach
projektu Rezerwat we współpracy z tarnowskim Biurem Wystaw
Artystycznych. I w istocie mamy tu do czynienia z rezerwatem, w którym
sztucznie wykreowane fragmenty przyrody zostały zamknięte i
unieruchomione, tak że można tylko przyglądać się co artyści z nimi
zrobili. Obfotografowali wszelkie możliwe zniszczenia, będące dziełem
człowieka. Stworzyli laboratorium badawcze jakichś przedziwnych
wynalazków. Nagrali filmy, w których wydostają się z krzaków, wspinają
wśród kolczastych zarośli, wynurzają z wnętrza zamurowanego książkami,
bezskutecznie próbują wstać i usiąść na ziemi, która im na to nie
pozwala. Kontemplują martwego kota i konie pasące się w wielkim mieście,
gdzieś na uboczu. Zabrali z plaży piasek, żeby przykleić go do mebla,
zabrali z lasu sosnowe igły i powiązali je w mini snopki, a z patyków z
plaży stworzyli dziwaczny instrument strunowy.
Artyści zmagają się z naturą, postępując z przyrodą dość brutalnie. Mocno stąpając po ziemi pozostawiają prawdziwe ślady, niszczą, przyczyniają się do rozkładu, zmian, wymyślonych, kompletnie absurdalnych projektów (jak ten o nasyceniu śniegu zapachem kokosowym). Artyści przygotowali upiorne laboratorium, w którym powstaną nowe wynalazki, które pewnie i tak przeminą, co sugerują zamknięte w szklanej gablocie dmuchawce, których część snuje się też po podłodze galerii. Znak, że wszystko to zostanie zdmuchnięte i zmiecione z powierzchni ziemi. Kiedyś, za jakiś czas...
Wystawa w zamierzeniu miała stanowić obraz współcześnie postrzeganego pejzażu, tego jak najbardziej związanego z konkretnym doznawaniem natury - jej zapachu, dotyku, struktury, ale i przemijalności, degradacji, zmienności spowodowanej działaniem człowieka. Gdyby temat taki zadać XIX -wiecznym impresjonistom zobaczylibyśmy pewnie zachody słońca, nenufary, parkowe śniadania na trawie, widoki rzek i ogrodów. Uprzemysłowienie budziło wówczas fascynację. Nikt nie myślał wtedy o szkodach, do jakich doprowadzi.
Dziś jednak artyści stawiają się w nieco dwuznacznej sytuacji - jako ci, którzy materiału do swej sztuki szukają w zniszczeniu, degradacji, do której sami się zresztą przyczyniają. Właściwie bardzo smutna to wystawa, świadcząca o pesymistycznym postrzeganiu losów naszej planety i dziś i w przyszłości. Wnioski płynące z jej oglądania przypominają do złudzenia te, do jakich doszedł J.G.Ballard, snujący swoje futurystyczne wizje betonowego świata i zdziczałych hord ludzkich, które zniszczyły wszystko i żyją na wielkim śmietnisku, na którym liczy się tylko przetrwanie. Ale czy warto? Czy warto walczyć o taki świat?
Przygnębiająca ekspozycja, jakże daleka od dzieł land artu z lat 70., które stanowiły rodzaj zabawy z przestrzenią, ekscytującego, ale i bezczelnego wdzierania się w krajobraz (Robert Smithson i jego półkilometrowa spiralna grobla w Utah), w którym tworzyły nowe formy zaskakujące odbiorcę artystycznymi przekształceniami terenu (pomarańczowa kurtyna Christo w kanionie niedaleko Kolorado wprawiała ówczesnych krytyków w prawdziwe osłupienie).
Ekspozycja czynna będzie do 6 września 2015 r.
Artyści zmagają się z naturą, postępując z przyrodą dość brutalnie. Mocno stąpając po ziemi pozostawiają prawdziwe ślady, niszczą, przyczyniają się do rozkładu, zmian, wymyślonych, kompletnie absurdalnych projektów (jak ten o nasyceniu śniegu zapachem kokosowym). Artyści przygotowali upiorne laboratorium, w którym powstaną nowe wynalazki, które pewnie i tak przeminą, co sugerują zamknięte w szklanej gablocie dmuchawce, których część snuje się też po podłodze galerii. Znak, że wszystko to zostanie zdmuchnięte i zmiecione z powierzchni ziemi. Kiedyś, za jakiś czas...
Wystawa w zamierzeniu miała stanowić obraz współcześnie postrzeganego pejzażu, tego jak najbardziej związanego z konkretnym doznawaniem natury - jej zapachu, dotyku, struktury, ale i przemijalności, degradacji, zmienności spowodowanej działaniem człowieka. Gdyby temat taki zadać XIX -wiecznym impresjonistom zobaczylibyśmy pewnie zachody słońca, nenufary, parkowe śniadania na trawie, widoki rzek i ogrodów. Uprzemysłowienie budziło wówczas fascynację. Nikt nie myślał wtedy o szkodach, do jakich doprowadzi.
Dziś jednak artyści stawiają się w nieco dwuznacznej sytuacji - jako ci, którzy materiału do swej sztuki szukają w zniszczeniu, degradacji, do której sami się zresztą przyczyniają. Właściwie bardzo smutna to wystawa, świadcząca o pesymistycznym postrzeganiu losów naszej planety i dziś i w przyszłości. Wnioski płynące z jej oglądania przypominają do złudzenia te, do jakich doszedł J.G.Ballard, snujący swoje futurystyczne wizje betonowego świata i zdziczałych hord ludzkich, które zniszczyły wszystko i żyją na wielkim śmietnisku, na którym liczy się tylko przetrwanie. Ale czy warto? Czy warto walczyć o taki świat?
Przygnębiająca ekspozycja, jakże daleka od dzieł land artu z lat 70., które stanowiły rodzaj zabawy z przestrzenią, ekscytującego, ale i bezczelnego wdzierania się w krajobraz (Robert Smithson i jego półkilometrowa spiralna grobla w Utah), w którym tworzyły nowe formy zaskakujące odbiorcę artystycznymi przekształceniami terenu (pomarańczowa kurtyna Christo w kanionie niedaleko Kolorado wprawiała ówczesnych krytyków w prawdziwe osłupienie).
Ekspozycja czynna będzie do 6 września 2015 r.
Komentarze
Prześlij komentarz