Nowe Muzeum Śląskie w Katowicach

W Katowicach otwarto nową siedzibę Muzeum Śląskiego, która powstała w wyniku  rewitalizacji terenów pokopalnianych, dzięki czemu udało się  stworzyć  przestrzeń do ekspozycji niemałych zbiorów lokalnych, w tym także Centrum Scenografii Polskiej.
Kiedy kilka miesięcy temu oglądałam w jednym ze szklanych pawilonów wystawę "Metropolis" i widziałam jak ogromna jest przestrzeń do zagospodarowania, byłam raczej sceptycznie nastawiona do idei powstania muzeum w tym miejscu. Niektórzy twierdzili wówczas, że na to odludzie nikt nie przyjdzie, chyba że z sąsiednich Bogucic. Pojawiały się nawet głosy, że te szklane domki (rozbudowane świetliki naziemne dzięki którym dzienne oświetlenie dociera do wielu niżej położonych partii muzeum ) wyglądają jak pieczarkarnia, a pokopalnianych budynków nie da się wyremontować na planowane na czerwiec otwarcie. Obawy te okazały się płonne. Wszystko udało się może nie idealnie, bo kompleks muzealny nie jest jeszcze skończony, ale całkiem nieźle.
Wiele  wątpliwości rozwiał Festiwal Otwarcia, w którym miałam przyjemność uczestniczyć. I muszę z całą odpowiedzialnością stwierdzić - to muzeum jest fantastyczne, mało tego, poleciłabym je nie tylko miłośnikom sztuki, ale w ogóle... wszystkim.
Wydawałoby się, że interesująca będzie dla mnie wyłącznie część z obrazami i rzeźbami, czyli górne (naziemne)  piętro, gdzie ulokowano przeniesioną ze zbiorów starego gmachu kolekcję sztuki XIX, XX i XXI wieku i gdzie można obejrzeć nowe muzealne nabytki, m.in.  zakupiony niedawno ogromny obraz Alfonsa Dunina Borkowskiego przedstawiający polowanie na lisa i odzyskaną po wielu perturbacjach "Pomarańczarkę" Aleksandra Gierymskiego.
Prócz sporej kolekcji sztuki akademickiej, secesyjnej i z okresu dwudziestolecia międzywojennego, prócz awangardy przed i powojennej, można tu  podziwiać prace grupy artystów nieprofesjonalnych - znakomicie oświetlone dzieła  Pawła Wróbla, Ewalda Gawlika ("Przekop w kopalni"), Erwina Sówki ("Postęp cywilizacyjny") czy też  szczególnie wyeksponowane prace autora linorytów z cyklu "Śląsk" Jana Nowaka (ucznia śląskiego  grafika  Stefana Suberlaka) oraz rzeźby wykonane w węglu.
Podziw budzi niesamowita wręcz praca osób tworzących scenografię. Różnego rodzaju zachwycające efekty świetlne (jedynym mankamentem tej koncepcji jest tu usytuowanie 3 pasteli Witkacego nieco na uboczu i niezbyt dobrze oświetlonych, co przy szklanej szybie zabezpieczającej portrety zmniejsza komfort oglądania), zauważalne  są  nie tylko w tej górnej części, ale i na dolnej (podziemnej), do którego wiedzie długa wąska rampa. Na tym poziomie  zaprezentowano projekty scenograficzne, stroje i manekiny z wybitnych spektakli teatralnych. I chociaż można tam obejrzeć szaty ze spektakli operowych takich jak "Traviata" czy "Wesele Figara" (patrząc z bliska człowiek zastanawia się jak takie ciężkie i niewygodne szaty można było na siebie nałożyć  i jeszcze w tym śpiewać albo wygłaszać swoje kwestie), to mnie zainteresowały szczególnie  manekiny do spektakli Krystiana Lupy i Józefa Szajny.
Na tym samym poziomie znajduje się również ogromna labiryntowa konstrukcja z wystawą prezentującą eksponaty związane z historią Górnego Śląska od czasów najdawniejszych, przez osiemnasty wiek, czasy powstań śląskich, faszyzm, czasy powojenne,  PRL i stan wojenny, aż po rok 1989. I choć  z powodu zmęczenia (kontemplacja górnej części zajęła mi połowe  z 2 godzin przysługujących widzom na festiwalu  otwarcia muzeum) nie bardzo miałam ochotę zagłębiać się w labirynt z niezwykłymi efektami, jakie wykorzystano do prezentacji eksponatów (kolumny obrotowe, filmy pokazujące śląskie zwyczaje pogrzebowe z towarzyszeniem muzyki  w sali obwieszonej autentycznymi instrumentami, tajemnicze maszyny, w których urządzono panoptikum, autentyczne  przedwojenne szyldy  reklamowe umieszczone na suficie, salka wyłożona książeczkami do nabożeństwa, które można podziwiać słuchając nagranych modlitw), to muszę przyznać, że było warto.
Dwie godziny to zdecydowanie za mało czasu, aby wszystko obejrzeć. A jeszcze jedna niespodzianka czeka zwiedzającego przy wyjściu. Długim korytarzem wychodzi się wprost na   drewniany domek - instalację Leona Tarasewicza. Warto, wdrapując się po drewnianych schodkach na górę, pooglądać przez okienka  typowe dla tego malarza efekty kolorystyczne wnętrza ("Modry").  Dalszy ciąg wychodzenia z muzeum to przemierzanie długich korytarzy, gdzie można poczuć się jak  w podziemnym labiryncie. Gdy już traci się nadzieję, że się gdzieś wreszcie wyjdzie, nagle pojawiają się  szklane drzwi i  można zorientować się, że jest się dokładnie naprzeciwko wejścia, tyle że w zupełnie innym budynku.
Wychodząc z wystawy warto też zwrócić uwagę na pięknie dobraną kolorystycznie zieleń -  ozdobne trawy, fioletowe i  szarozielone  kwiaty  znakomicie komponują się ze szklanymi płaszczyznami muzealnych pawilonów - świetlików, wokół których można pospacerować, podziwiając industrialną architekturę okolicy (zwłaszcza pobliski gmach NOSPRu i  nowoczesne czarne Centrum Kongresowe).

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Nasze imprezy są flamenco, żyjemy flamenco, śpimy flamenco i jemy flamenco" – wywiad z Tomatito