Przypomniany Radnicki

Zygmunt Radnicki urodził się jeszcze w XIX wieku - w 1894 roku - w Czortkowie - miejscowości, z której pochodził również  Jerzy Janicki, pisarz, dziennikarz i scenarzysta (współtwórca radiowej sagi "Matysiakowie") oraz malarz żydowski Sasza Blonder. Był synem pułkownika armii austriackiej i Holenderki, Marii van Gember. Kształcił się we Lwowie w prywatnej szkole rysunkowej L.Podhoreckiego, a potem w krakowskiej ASP u S.Dębickiego, J.Mehoffera i W. Weissa, czyli artystów związanych z Młodą Polską. W latach 20. związał się z ugrupowaniem lwowskich formistów. Był też współzałożycielem ugrupowania Jednoróg.
W 1925 roku wyjechał na stypendium do Paryża, gdzie kształcił się pod kierunkiem J. Pankiewicza i  bardziej zainteresował się twórczością postimpresjonistów, a zwłaszcza Paula Cezanne'a, którego twórczość fascynować go będzie do końca życia. Przyjaźnił się z kapistami, między innymi z Janem Cybisem.
Po wojnie  w 1946 roku przeniósł się do Krakowa, gdzie malował głównie pejzaże i martwe natury, a nieco rzadziej portrety. O ile  postacie z jego otoczenia jak  Jan Cybis, Hanna Rudzka-Cybisowa czy Eugeniusz Eibisch, to artyści uznani, cieszący się  do dziś zasłużoną sławą, o tyle o Zygmuncie Radnickim zapomniano.
Zmarł nagle w drodze na pocztę w listopadzie 1969 roku w Piwnicznej, gdzie miał dom, w którym spotykali się jego przyjaciele-malarze. I przez wiele lat jakie minęły od tego czasu, ten skromny autor wysmakowanych szaro-zielonych pejzaży miejskich i  stonowanych martwych natur, został zupełnie zapomniany. Formiści z Czyżewskim, Chwistkiem czy kapiści z Cybisem i Eibischem pojawiali się w muzealnych salach na różnych wystawach. O Radnickim mało kto słyszał.
Od kilku dni w Krakowie w Muzeum Narodowym można oglądać wystawę monograficzną poświęconą twórczości tego artysty  który szczególnie cenił sobie polskie krajobrazy, uwielbiał góry i narty, na które wyprawiał się w Bieszczady, a w czasach lwowskich ubierał się z pedantyczną starannością i elegancją, dzięki której zasłużył sobie na przezwisko "Valentino", co było aluzją do słynnego bożyszcza kobiet Rudolfa Valentino i do fascynacji kinem, której uległ, podobnie jak wielu przedwojennych malarzy. Jak wspominał po latach jego syn,  Zygmunt Radnicki z upodobaniem oglądał  występy Maurice'a Chevaliera i Freda Astaire'a w wyświetlanych w kinach filmach muzycznych.
Na wystawie w krakowskim muzeum można obejrzeć 55 obrazów olejnych i 60 prac na papierze z lat 1913-1969. Są tu i dachy Krakowa, szaro-niebieskie, lekko "kubistyczne" drzewa, są także stoły zastawione owocami, naczyniami, wazonami, na białych  obrusach, o subtelnych zestawach żywych barw (źródło zdjęcia: Internet), układem nierzadko nawiązujących do martwych natur  z jabłkami i pomarańczami Cezanne'a, ale i pejzaże górskie z lat 30. i  portrety. To malarstwo skromne, subtelne, delikatne, powściągliwe. Nieepatujące.  Malarstwo bez  szokujących form i niezwykłych eksperymentów, bardzo polskie, bardzo krakowskie z jego charakterystyczną tradycją kolorystyczną i  delikatną nutą kubizmu i ekspresjonizmu, jaka pozostała Radnickiemu po fazie formistycznej. Krajobrazy górskie, przyroda, polskie kwiaty, które artysta lubił malować, martwe natury ze skromnymi przedmiotami - to wszystko można obejrzeć na wystawie. Zygmunt Radnicki to taki skromny mistrz z epoki, która minęła. Mistrz, którego obrazy,  warto obejrzeć.
Wystawa czynna będzie do 2 sierpnia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Brawurowa premiera "Manekinów" w Operze Wrocławskiej

"Staram się zbytnio nie intelektualizować swojego malarstwa" — wywiad z argentyńskim malarzem Alejandrem Mariottim

"Nasze imprezy są flamenco, żyjemy flamenco, śpimy flamenco i jemy flamenco" – wywiad z Tomatito