Piekielne Metropolis
Byłam w piekle. Piekle wybrukowanym nie dobrymi chęciami, ale czarną
folią, tą samą którą stosuje się do wyrobu worków na śmieci. Piekło
wybrukowane śmieciami. Ludzkimi odpadkami, istotami chorymi i
zdegenerowanymi. Widziałam ludzi "pokawałkowanych pisakiem" jak świniak
narysowany w dziale mięsnym w Tesco. Można kupić część zadnią albo
golonkę. Człowiek to też zwierzę, też można zrobić z niego potrawę.
Człowiek zniszczył naszą piękną planetę. Zniszczenia ekologiczne,
choroby, larwy, robactwo. I zwisająca z sufitu ucięta ręka, którą
bawiły się dzieci podsadzane przez młodego tatusia, z którym przybyły
obejrzeć wystawę. Jakbym znalazła się wewnątrz opowieści Chucka
Palahniuka. Kalekie, chore, zdeformowane, brudne Metropolis.
Wystawę "Projekt Metropolis" w nowym Muzeum Śląskim oglądałam przy dźwiękach piłowania, jakie dochodziło z pomieszczeń tuż obok wystawy. W dodatku z projektora naprzeciw schodów słychać i widać było ujadające psy. Atmosfera jak w jakimś koszmarze. Ogromne instalacje z czarnej folii. Projektory emitujące filmy.
Wielkie przestrzenie nowego muzeum wypełnione owiniętymi czarnymi kształtami niczym z filmu "Obcy". I niczym jakiś chory żart salka z taczką wypełnioną mocno pachnącymi kwiatami, a przy niej monitor na którym można obejrzeć film o mieście ogrodów - o Parku Śląskim i kwietnych rzeźbach wypełniających alejki. W tej samej sali naprzeciwko płaskorzeźba przedstawiająca syfilityczną maskę, a obok zdjęcie syfilitycznie zmienionej kobiecej twarzy. Ekspozycja budzi grozę. Megalopolis to piekło. Piekło stworzone przez ludzi. Odrażające. Budzące lęk i obrzydzenie. Nie ma tu miejsca na piękno i wszelkie próby stworzenia czegoś pięknego są jak mozolne przytwierdzanie przysłowiowego kwiatka do kożucha. Tak świat Metropolis postrzegają współcześni artyści. Nie ma dla nas ratunku. Wszystko jest ohydne, wszystko zmierza do kresu, jak u Celine'a w jego "Podróży do kresu nocy".
Jednak w pewnym momencie, tuż po obejrzeniu całości ekspozycji, pomyślałam, że to jest w gruncie rzeczy kolejny stereotyp. Śląsk jako Metropolis niczym z widzianego w najczarniejszych barwach filmu "Metropolis" Fritza Langa, powtarza stereotypy. O biedzie czarnego Śląska, o górniczym trudzie, o zniszczeniach ekologicznych, o węglu kamiennym i zanieczyszczonym środowisku, które zagraża człowiekowi, bo człowiek je takim uczynił.
Atmosfera jakiegoś takiego realizmu z lat 30-tych - epoki faszystowskich Niemiec, z grafikami ekspresjonistów i karykaturami autorstwa George'a Grosza, przyszła mi na myśl, gdy oglądałam te instalacje. Udała się tu zresztą niesamowita rzecz - wszystkie dzieła wyglądają jak elementy tego samego wielkiego mechanizmu. Jakby wykonał je ten sam artysta, a przecież twórców biorących udział w tej wystawie było wielu. Dopatrzyłam się nawet Grzegorza Klamana i Wilhelma Sasnala (taki malutki obrazek, że łatwo przeoczyć). I wszystko wygląda jak trybiki jednej maszyny. Jak w fabryce z filmu z Charlie Chaplinem, który nie nadążał i prawie go wciągnęła taśma produkcyjna.
Czym jest zatem Projekt Metropolis? Piekłem. Czy warto je zwiedzić? Na to pytanie niech każdy sam sobie odpowie. Wystawa czynna jest do 19 kwietnia.
Wystawę "Projekt Metropolis" w nowym Muzeum Śląskim oglądałam przy dźwiękach piłowania, jakie dochodziło z pomieszczeń tuż obok wystawy. W dodatku z projektora naprzeciw schodów słychać i widać było ujadające psy. Atmosfera jak w jakimś koszmarze. Ogromne instalacje z czarnej folii. Projektory emitujące filmy.
Wielkie przestrzenie nowego muzeum wypełnione owiniętymi czarnymi kształtami niczym z filmu "Obcy". I niczym jakiś chory żart salka z taczką wypełnioną mocno pachnącymi kwiatami, a przy niej monitor na którym można obejrzeć film o mieście ogrodów - o Parku Śląskim i kwietnych rzeźbach wypełniających alejki. W tej samej sali naprzeciwko płaskorzeźba przedstawiająca syfilityczną maskę, a obok zdjęcie syfilitycznie zmienionej kobiecej twarzy. Ekspozycja budzi grozę. Megalopolis to piekło. Piekło stworzone przez ludzi. Odrażające. Budzące lęk i obrzydzenie. Nie ma tu miejsca na piękno i wszelkie próby stworzenia czegoś pięknego są jak mozolne przytwierdzanie przysłowiowego kwiatka do kożucha. Tak świat Metropolis postrzegają współcześni artyści. Nie ma dla nas ratunku. Wszystko jest ohydne, wszystko zmierza do kresu, jak u Celine'a w jego "Podróży do kresu nocy".
Jednak w pewnym momencie, tuż po obejrzeniu całości ekspozycji, pomyślałam, że to jest w gruncie rzeczy kolejny stereotyp. Śląsk jako Metropolis niczym z widzianego w najczarniejszych barwach filmu "Metropolis" Fritza Langa, powtarza stereotypy. O biedzie czarnego Śląska, o górniczym trudzie, o zniszczeniach ekologicznych, o węglu kamiennym i zanieczyszczonym środowisku, które zagraża człowiekowi, bo człowiek je takim uczynił.
Atmosfera jakiegoś takiego realizmu z lat 30-tych - epoki faszystowskich Niemiec, z grafikami ekspresjonistów i karykaturami autorstwa George'a Grosza, przyszła mi na myśl, gdy oglądałam te instalacje. Udała się tu zresztą niesamowita rzecz - wszystkie dzieła wyglądają jak elementy tego samego wielkiego mechanizmu. Jakby wykonał je ten sam artysta, a przecież twórców biorących udział w tej wystawie było wielu. Dopatrzyłam się nawet Grzegorza Klamana i Wilhelma Sasnala (taki malutki obrazek, że łatwo przeoczyć). I wszystko wygląda jak trybiki jednej maszyny. Jak w fabryce z filmu z Charlie Chaplinem, który nie nadążał i prawie go wciągnęła taśma produkcyjna.
Czym jest zatem Projekt Metropolis? Piekłem. Czy warto je zwiedzić? Na to pytanie niech każdy sam sobie odpowie. Wystawa czynna jest do 19 kwietnia.
Komentarze
Prześlij komentarz