Pasą się, pasą owieczki w MOCAK-u
Julian Opie to jeden z najpopularniejszych artystów brytyjskich,
związanych z ruchem Nowej Rzeźby Brytyjskiej lat 80. XX wieku. Miłośnicy
muzyki pamiętają być może słynną okładkę albumu "The Best of" zespołu
Blur z 2000 roku, a także pomnik Briana Adamsa w Indianapolis z 2006 r.
Jej autorem jest właśnie Opie, twórca specyficznej "sylwetki
konturowej". Dzieła tego urodzonego w 1958 roku londyńczyka znajdują
się obecnie w najbardziej prestiżowych galeriach i muzeach świata
(wystarczy wspomnieć Tate Gallery, Victoria @ Albert Museum w Londynie
czy nowojorskie MOMA). Prócz tego, że jest twórcą niezwykle aktywnym
(jego portrety można liczyć w setkach), i wykorzystuje wszystkie
istniejące techniki zapożyczając je z dzieł antycznych i nowożytnych
(zarówno egipskie jak i greckie posągi inspirowały go przy tworzeniu
rzeźb wykonanych z wykorzystaniem techniki komputerowej), sztuką
interesuje się też jako odbiorca. Uwielbia chodzić do muzeów na całym
świecie, podglądać triki stosowane przez malarzy i rzeźbiarzy minionych
epok. Jako świetnie opłacany zamożny Brytyjczyk (na portrety wykonane na
zamówienie u tego artysty, choć nie są tanie, jest długa kolejka
chętnych), może pozwolić sobie także na kupowanie dzieł sztuki. Jego
prace można spotkać nie tylko na wystawach w muzeach i galeriach, ale
też na ulicach wielkich miast. W 2008 roku w Dublinie wykonał w technice
LED migotliwą postać na fasadzie kamienicy - oczywiście w swojej
słynnej konturowej manierze, która skojarzyć się może z konturowymi
postaciami Jeana Dubuffeta. Podobieństwo sztuki tego francuskiego
malarza i rzeźbiarza pochodzącego z Hawru do twórczości Juliana Opie
można dostrzec w sposobie przedstawienia postaci ludzkiej w gromadzie, w
muybridge'owskim niemal ruchu. Dubuffet był erudytą, wychowanym na
wzorach klastycznej sztuki, której granice świadomie przekraczał,
inspirując się tym co nieprofesjonalne, amatorskie, wywodzące się z
codzienności. Opie swoje zdawałoby się banalne postacie często
przedstawia z lekko ironicznym dystansem, dodając aluzję do jakiegoś
dzieła sztuki z przeszłości i pokazując jak można bawić się tworzeniem.
Jest doskonale świadomy tego jak różne tematy opracowywali mistrzowie z
odległej przeszłości, ale i pokrewni mu artystycznie malarze XX-wieczni
(np. Alex Katz).
Jak w realu wygląda twórczość Juliana Opie możemy się przekonać odwiedzając Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Krakowie. Jeszcze tylko do niedzieli 25 stycznia potrwa wystawa jego prac w krakowskim MOCAK-u, czyli w przebudowanej dawnej Fabryce Schindlera (tego o którym Spilberg zrobił film "Lista Schindlera). Ekspozycja zatytułowana "Rzeźby, obrazy, filmy" prezentuje po raz pierwszy w Polsce dzieła tego sławnego (choć nie w Polsce) Brytyjczyka. Przestronne sale krakowskiego muzeum znakomicie nadają się do kontemplacji pojedynczych rzeźb - głów, które wyglądają jakby zabrane zostały z jakiegoś maksymalnie powiększonego gzymsu rodem z prac Davida Hockneya albo Gilberta @ George'a. Ze względu na swój specyficzny realizm zapewne nie budziłyby też sensacji wstawione w przestrzeń obrazów Edwarda Hoppera. Rzeźby Juliana Opie podobnie jak portrety jego autorstwa przedstawiają bliskich i znajomych artysty, ale przedstawieni zostali tak że mogli by być każdym z nas - człowiekiem współczesnym, młodym mężczyzną lub kobietą. Jedermanem. Kimkolwiek. Portrety Juliana Opie równie dobrze pasują do sal polskiej galerii, jak i do awangardowego Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Opie znakomicie wpasował się w krakowską przestrzeń wystawienniczą. Trudno wyobrazić sobie te prace stłoczone gdzieś w mniejszej sali. Widać, że artysta lubi tworzyć projekty przeznaczone do większych obszarów - sporo jego rzeźb plenerowych ustawionych w dużych europejskich (Londyn, Dublin) i amerykańskich (Chicago, Indianapolis) miastach świetnie komponuje się z otoczeniem, a przy tym stanowi punkt przyciągający spojrzenie przechodnia, a o to przecież chodzi w przypadku ciekawie zaprojektowanych realizacji plenerowych zarówno naściennych jak i wolno stojących. Przyglądając się owieczkom w sali MOCAK-u, które najpierw zostały sfotografowane, a następnie przetworzone w nie pozbawioną humoru animację komputerową, można przekonać się, że faktycznie, jak deklaruje artysta, natura i świat zwierzęcy jest tym co fascynuje Juliana Opie. Podobnie zresztą jak umieszczone w tej samej sali czarno-białe "Łódki", które powstały w wyniku obserwacji wody i kołyszących się łodzi, jakie widać było z okien domu artysty.
Najzabawniejsze skojarzenia miałam jednak z jedną z prac z 2005 r., które artysta zamieścił na swojej stronie internetowej (www.julianopie.com). Przedstawia portret japońskiego projektanta mody Hirofumiego, który do złudzenia przypomina jednego z bohaterów francuskiego filmu "Wasabi" - jednego z chłopaków w salonie gier, który popisuje się przed córką policjanta Huberta granego przez Jeana Reno i oczywiście zostaje przez niego upokorzony, gdy zamiast brać udział w 'strzelance' musi chować się przed naprawdę strzelającym do gangsterów Hubertem. Czyżby to był on?
Jak w realu wygląda twórczość Juliana Opie możemy się przekonać odwiedzając Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Krakowie. Jeszcze tylko do niedzieli 25 stycznia potrwa wystawa jego prac w krakowskim MOCAK-u, czyli w przebudowanej dawnej Fabryce Schindlera (tego o którym Spilberg zrobił film "Lista Schindlera). Ekspozycja zatytułowana "Rzeźby, obrazy, filmy" prezentuje po raz pierwszy w Polsce dzieła tego sławnego (choć nie w Polsce) Brytyjczyka. Przestronne sale krakowskiego muzeum znakomicie nadają się do kontemplacji pojedynczych rzeźb - głów, które wyglądają jakby zabrane zostały z jakiegoś maksymalnie powiększonego gzymsu rodem z prac Davida Hockneya albo Gilberta @ George'a. Ze względu na swój specyficzny realizm zapewne nie budziłyby też sensacji wstawione w przestrzeń obrazów Edwarda Hoppera. Rzeźby Juliana Opie podobnie jak portrety jego autorstwa przedstawiają bliskich i znajomych artysty, ale przedstawieni zostali tak że mogli by być każdym z nas - człowiekiem współczesnym, młodym mężczyzną lub kobietą. Jedermanem. Kimkolwiek. Portrety Juliana Opie równie dobrze pasują do sal polskiej galerii, jak i do awangardowego Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Opie znakomicie wpasował się w krakowską przestrzeń wystawienniczą. Trudno wyobrazić sobie te prace stłoczone gdzieś w mniejszej sali. Widać, że artysta lubi tworzyć projekty przeznaczone do większych obszarów - sporo jego rzeźb plenerowych ustawionych w dużych europejskich (Londyn, Dublin) i amerykańskich (Chicago, Indianapolis) miastach świetnie komponuje się z otoczeniem, a przy tym stanowi punkt przyciągający spojrzenie przechodnia, a o to przecież chodzi w przypadku ciekawie zaprojektowanych realizacji plenerowych zarówno naściennych jak i wolno stojących. Przyglądając się owieczkom w sali MOCAK-u, które najpierw zostały sfotografowane, a następnie przetworzone w nie pozbawioną humoru animację komputerową, można przekonać się, że faktycznie, jak deklaruje artysta, natura i świat zwierzęcy jest tym co fascynuje Juliana Opie. Podobnie zresztą jak umieszczone w tej samej sali czarno-białe "Łódki", które powstały w wyniku obserwacji wody i kołyszących się łodzi, jakie widać było z okien domu artysty.
Najzabawniejsze skojarzenia miałam jednak z jedną z prac z 2005 r., które artysta zamieścił na swojej stronie internetowej (www.julianopie.com). Przedstawia portret japońskiego projektanta mody Hirofumiego, który do złudzenia przypomina jednego z bohaterów francuskiego filmu "Wasabi" - jednego z chłopaków w salonie gier, który popisuje się przed córką policjanta Huberta granego przez Jeana Reno i oczywiście zostaje przez niego upokorzony, gdy zamiast brać udział w 'strzelance' musi chować się przed naprawdę strzelającym do gangsterów Hubertem. Czyżby to był on?
Komentarze
Prześlij komentarz