Stąpając po Galicji
Po raz pierwszy w życiu stąpałam w ten sposób po Galicji. Po małych miasteczkach i
dużych, bogatych miastach, które pod rządami cesarza Franza Josepha II,
tkwiły w marazmie i jak urzeczone zwracały się ku sielskim czasom
dobrobytu i spokoju, mimo iż pod spodem kryły się występek, zbrodnie,
szpiegostwo, rozbudowany aparat policyjny. Wszystko to co można zobaczyć
w filmie Istvana Szabo "Pułkownik Redl".
Na wystawę "Mit Galicji" w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie wiodą wypolerowane schody wspaniale oświetlonej klatki schodowej. W jednej z pierwszych sal na podłodze można zobaczyć, a nawet poczuć pod stopami, mapę Galicji i Lodomerii. Niezwykłe wrażenie. Przygotowywana przez 4 lata ekspozycja "Mit Galicji" miała na celu zaprezentowanie czterech różnych spojrzeń na "galicyjskość": austriacki, polski, ukraiński i żydowski. Nieobeznanego z historią widza wprowadzają w temat ogromne plansze - wystawa ta jest bowiem w znacznej mierze ekspozycją do czytania. Mnogość eksponatów i niezwykła staranność w pokazaniu odmiennych punktów widzenia budzić może w polskim odbiorcy mieszane uczucia.
O ile jak najbardziej na miejscu jest szczególne wyeksponowanie ściany z portretami cesarza Franza Josepha, i o ile znakomicie pokazano różnorodność etniczną narodów zamieszkujących dawną Galicję, umieszczając w salkach mnóstwo zdjęć, grafik, archiwaliów i innych dokumentów z epoki, o tyle szok budzić mogą takie obrazy jak "Hałyczyna i Ukraina" Włodka Kostyrki. Ten ostatni to absolwent KUL-u, autor wystroju licznych ukraińskich kawiarenek. W swym monumentalnym dziele "Hałyczyna i Ukraina" opartym na układzie identycznym z niebywale zmysłowym, wręcz perwersyjnym, manierystycznym obrazem za Szkoły Fontainebleau "Gabrielle d'Estrees i księżna de Villars w kąpieli" (obie panie przedstawione są tu półnago, a jedna z nich ściska palcami sutek drugiej), przedstawił dwóch mężczyzn symbolizujących Galicję i Ukrainę, przy czym jeden z nich ściska penisa drugiego. Dzieło o symbolice przejrzystej do bólu (aż ciśnie się określenie "trzymać kogoś za jaja") i kiczowatym stylu, jaki i na Ukrainie i w Rosji współczesnej uchodzi za piękny, czyli "na bogato". W stylu, w jakim lubują się zamożni rosyjscy i ukraińscy (wystarczy wspomnieć o złotej rezydencji Janukowycza) politycy, biznesmeni, a także... ludzie z półświatka.
Wystawa godna jest obejrzenia, bo rzadko się zdarza zestawienie tak różnorodnych perspektyw i to umieszczonych obok siebie. Dzięki temu uświadamiamy sobie, że w istocie monarchia austro-węgierska była tyglem i to pod każdym względem. Zarówno mieszanką narodowości, z ich specyficznymi zwyczajami, strojami, poglądami i kulturą, jak i kotłem, w którym obok sztuki wysokiej spokojnie egzystowała sobie sztuka niska.
Na wystawie można zobaczyć wykwintny osiemnastowieczny portret Marii Teresy w stroju koronacyjnym (pędzla Martina van Meytensa), ale i akwarelę Wojciecha Kossaka "Pożegnanie cesarza w Łupkowie", na której odziani w staropolskie żupany i delie mieszkańcy Galicji żegnają Franza Josepha - cesarza z białymi puszystymi bokobrodami nadającymi mu poczciwego wyglądu Świętego Mikołaja, odzianego w charakterystyczny mundur z orderami.
Są tu dzieła Stanisława Wyspiańskiego, Jacka Malczewskiego i jego ucznia Wlastimila Hofmana, ale i niebywale awangardowe, a mimo to znakomicie wpisujące się w atmosferę epoki, współczesne video braci Quay z 1986 r. pt."Ulica Krokodyli", nawiązujące do jednego z opowiadań Brunona Schulza z tomu "Sklepy cynamonowe".
Mit Galicji trwa do dziś. Artyści współcześni - zarówno malarze jak i twórcy teatralni - nawiązują do tej mitycznej epoki, kiedy to pod okiem Franza Josepha kwitła sztuka, rodziły się twórcze fermenty i w ogóle wszystko było lepsze. Co ciekawe, zarówno w samym centrum nieistniejącej już monarchii, czyli w Wiedniu, jak i w stolicy Małopolski - Krakowie, ciągle można spotkać staruszków, którzy wspominają z rozrzewnieniem jak to za galicyjskich czasów bywało. A jak bywało, można zobaczyć na wystawie w MCK.
Na wystawę "Mit Galicji" w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie wiodą wypolerowane schody wspaniale oświetlonej klatki schodowej. W jednej z pierwszych sal na podłodze można zobaczyć, a nawet poczuć pod stopami, mapę Galicji i Lodomerii. Niezwykłe wrażenie. Przygotowywana przez 4 lata ekspozycja "Mit Galicji" miała na celu zaprezentowanie czterech różnych spojrzeń na "galicyjskość": austriacki, polski, ukraiński i żydowski. Nieobeznanego z historią widza wprowadzają w temat ogromne plansze - wystawa ta jest bowiem w znacznej mierze ekspozycją do czytania. Mnogość eksponatów i niezwykła staranność w pokazaniu odmiennych punktów widzenia budzić może w polskim odbiorcy mieszane uczucia.
O ile jak najbardziej na miejscu jest szczególne wyeksponowanie ściany z portretami cesarza Franza Josepha, i o ile znakomicie pokazano różnorodność etniczną narodów zamieszkujących dawną Galicję, umieszczając w salkach mnóstwo zdjęć, grafik, archiwaliów i innych dokumentów z epoki, o tyle szok budzić mogą takie obrazy jak "Hałyczyna i Ukraina" Włodka Kostyrki. Ten ostatni to absolwent KUL-u, autor wystroju licznych ukraińskich kawiarenek. W swym monumentalnym dziele "Hałyczyna i Ukraina" opartym na układzie identycznym z niebywale zmysłowym, wręcz perwersyjnym, manierystycznym obrazem za Szkoły Fontainebleau "Gabrielle d'Estrees i księżna de Villars w kąpieli" (obie panie przedstawione są tu półnago, a jedna z nich ściska palcami sutek drugiej), przedstawił dwóch mężczyzn symbolizujących Galicję i Ukrainę, przy czym jeden z nich ściska penisa drugiego. Dzieło o symbolice przejrzystej do bólu (aż ciśnie się określenie "trzymać kogoś za jaja") i kiczowatym stylu, jaki i na Ukrainie i w Rosji współczesnej uchodzi za piękny, czyli "na bogato". W stylu, w jakim lubują się zamożni rosyjscy i ukraińscy (wystarczy wspomnieć o złotej rezydencji Janukowycza) politycy, biznesmeni, a także... ludzie z półświatka.
Wystawa godna jest obejrzenia, bo rzadko się zdarza zestawienie tak różnorodnych perspektyw i to umieszczonych obok siebie. Dzięki temu uświadamiamy sobie, że w istocie monarchia austro-węgierska była tyglem i to pod każdym względem. Zarówno mieszanką narodowości, z ich specyficznymi zwyczajami, strojami, poglądami i kulturą, jak i kotłem, w którym obok sztuki wysokiej spokojnie egzystowała sobie sztuka niska.
Na wystawie można zobaczyć wykwintny osiemnastowieczny portret Marii Teresy w stroju koronacyjnym (pędzla Martina van Meytensa), ale i akwarelę Wojciecha Kossaka "Pożegnanie cesarza w Łupkowie", na której odziani w staropolskie żupany i delie mieszkańcy Galicji żegnają Franza Josepha - cesarza z białymi puszystymi bokobrodami nadającymi mu poczciwego wyglądu Świętego Mikołaja, odzianego w charakterystyczny mundur z orderami.
Są tu dzieła Stanisława Wyspiańskiego, Jacka Malczewskiego i jego ucznia Wlastimila Hofmana, ale i niebywale awangardowe, a mimo to znakomicie wpisujące się w atmosferę epoki, współczesne video braci Quay z 1986 r. pt."Ulica Krokodyli", nawiązujące do jednego z opowiadań Brunona Schulza z tomu "Sklepy cynamonowe".
Mit Galicji trwa do dziś. Artyści współcześni - zarówno malarze jak i twórcy teatralni - nawiązują do tej mitycznej epoki, kiedy to pod okiem Franza Josepha kwitła sztuka, rodziły się twórcze fermenty i w ogóle wszystko było lepsze. Co ciekawe, zarówno w samym centrum nieistniejącej już monarchii, czyli w Wiedniu, jak i w stolicy Małopolski - Krakowie, ciągle można spotkać staruszków, którzy wspominają z rozrzewnieniem jak to za galicyjskich czasów bywało. A jak bywało, można zobaczyć na wystawie w MCK.
Komentarze
Prześlij komentarz