Postmodernistyczne straszydło, czyli król jest nagi
Bóg na stworzenie świata potrzebował 7 dni. Architektowi na
zaprojektowanie wrocławskiego domu towarowego Solpol w 1993
roku wystarczyło 5 dni. W pięć dni zaprojektował koszmarek, który
straszy do dziś na pięknej ulicy Świdnickiej, obok gotyckiego kościoła
świętej Doroty. Postmodernizm w wykonaniu architekta Wojciecha Jarząbka
jest różowo - niebieskawym potworem, który poza tym że w kiczowatych
latach 90. stanowił kolorystyczne ożywienie szarej ulicy i posiadał
ruchome schody, którymi ekscytowali się wrocławianie wjeżdżający na
piętro niemal wprost od drzwi wejściowych, budził raczej mieszane
uczucia. Budynek w centrum miasta oględnie komentowany jako "czapka
Stańczyka", bynajmniej nie zachwycał też ówczesnego proboszcza
pobliskiej parafii pod wezwaniem św. Doroty - ceglanego kościoła, który
zwrócony jest prezbiterium ku Solpolowi. Kapłan był oburzony
"jarmarczono-odpustową" kolorystyką budynku tłumnie odwiedzanego nie
tylko przez wrocławian, ale i przez turystów (głównie
niemieckich). Nawet ówczesny wojewódzki konserwator zabytków,
przyznawał, że Solpol to wyjątkowa szpetota i razi na tak
reprezentacyjnej ulicy, jaką jest Świdnicka. Niestety, Solpol z 1993
roku, kilka lat później uzyskał równie nieudanego "braciszka". W 1999
roku architekt Wojciech Jarząbek popełnił projekt Solpol II -
usytuowanego naprzeciwko budynku o płaskiej "bunkrowatej i bezokiennej",
jak pisali internauci, fasadzie, która choć nie rzuca się w oczy tak
jak Solpol I, to jednak nie zdobi i jedyną jego zaletą jest to, że w
sumie mało zwraca na siebie uwagę. Na Świdnickiej są ciekawsze budowle
do obejrzenia, jak choćby secesyjny hotel Monopol, zbudowany niemal 100
lat przed Solpolem I czy neoklasycystyczna, kilka lat temu pięknie
odnowiona wrocławska opera, zaprojektowana przez Carla Ferdinanda
Langhansa w pierwszej połowie XIX wieku. Kiedy rok temu pojawiły się
informacje o wyburzeniu Solpolu I, niektórzy - w tym i ja - odetchnęli z
ulgą, zastanawiając się jaki budynek będzie pasował do tego miejsca, i
jak wkomponuje się on w otoczenie. Ale byli też tacy, którym Solpol I
jawił się jako zabawny postmodernistyczny żarcik, który należy zachować
dla potomności jako jedną z "magicznych"(!) budowli Wrocławia. Jednak do
wyburzenia nie doszło. Solpol jak stał, tak stoi. Nieudolnie
zaprojektowany, ciasny, bez miejsc parkingowych (bo niby gdzie?) jest,
moim zdaniem, po prostu brzydki i zwyczajnie szpeci to miejsce. Pomysł,
by stworzyć tu Muzeum Pomarańczowej Alternatywy należy chyba włożyć
między bajki. A propos bajek... W baśni Andersena król, który nago
ukazywał się poddanym, a ci utwierdzali go w przekonaniu, że ma na
sobie wspaniałe szaty, był pewny (a może tylko udawał?), że wszystkim
podoba się jego strój. Z Solpolem jest trochę podobnie. Ludziom trudno
przyznać, że ten relikt kolorowych lat 90-tych jest brzydki, wręcz
ohydny, więc opowiadając się za pozostawieniem tego budynku in situ,
dorabiają do tego filozofię, że to postmodernizm i że niemal klejnot
Wrocławia. Mam wrażenie, że niektórzy z tych szczególnych obrońców
solpolowego uroku mają jakieś osobliwie wypaczone pojęcie piękna.
Zawzięcie bronią czegoś co już na pierwszy rzut oka widać, że piękne nie
jest. Solpol stoi i straszy, podobnie jak nieudane rzeźby Magdaleny
Abakanowicz (bezgłowe ptaki) ustawione na Świdnickiej, na chodniku, tuż
przy hotelu Monopol. Choć jak usłyszałam od młodych turystów
spacerujących wokół kościoła świętej Doroty: "Hipsterom może się
spodobać".
Komentarze
Prześlij komentarz