Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2015

Kolorowy Mendini

Alessandro Mendini to włoski designer, architekt i teoretyk, który zasłynął jako autor przekomicznych mebli w charakterystyczne kolorowe łatki. Choć ma już 83 lata jego energia zadziwia wszystkich. W ubiegłym roku zaprosił do Mediolanu młodych wrocławskich projektantów na słynne targi, które odbywają się od pół wieku w podmediolańskim Rho. W grudniu 2014 roku przyjechał do Polski, by w pięknej  barokowej Auli Leopoldina Uniwersytetu Wrocławskiego odebrać doktorat honoris causa. Otworzył też dwie wystawy swoich mebli designerskich, rzeźb i projektów - w Muzeum Architektury oraz w Galerii Neon Akademii Sztuk Pięknych imienia Eugeniusza Gepperta. Co ciekawe, fotele Mendiniego można również ... kupić. Nie są zbyt tanie - ich ceny kształtują się od około 3 tys.zł.Na wystawie w salach dawnego klasztoru pobernardyńskiego można do 15 marca oglądać słynne krzesła, jednobarwne i "w ciapki", są tu też projekty wieży w Hiroszimie, oraz momumentalne złote mozaikowe torebki,

Walka koguta z kotem, czyli Jarosław Modzelewski bez Gruppy

Jarosław Modzelewski wciąż  kojarzony z działaniami warszawskiej Gruppy (Sobczyk, Grzyb, Kowalewski,Woźniak, Pawlak), od kilku lat podąża własną drogą. Urodzony w 1955 roku w Warszawie, szkołę średnią ukończył jako technik elektronik o specjalności elektroniczne maszyny matematyczne. Impulsem do wyboru późniejszej drogi życiowej była dla niego  biografia Paula Cezanne'a, wydana w serii lekko zbeletryzowanych opowieści o malarzach. Potem Modzelewski uczestniczył w kursach przygotowawczych organizowanych przez niezwykle charyzmatycznego warszawskiego malarza Janusza Petrykowskiego, który z kolei był uczniem sopockiego kapisty Juliusza Studnickiego. Na ASP, gdzie ku własnemu zdziwieniu dostał się bez trudu, wybrał pracownię Stefana Gierowskiego, który jako pedagog był niezwykle liberalny wobec uczniów. Podekscytowani nowymi tendencjami w sztuce  tworzyli oni prace w duchu konceptualizmu i wykorzystywali nowe media, podczas gdy profesor Gierowski preferował malarstwo i k

Polski Japończyk w poszukiwaniu absolutu

Czy mieszkający od 50 lat w Polsce Japończyk przestaje być Japończykiem? Czy japoński artysta ponad pół wieku żyjący w innym kraju zaczyna tworzyć inaczej? Moim zdaniem na żadne z tych pytań nie można odpowiedzieć twierdząco. Przynajmniej jeśli chodzi o Koji Kamoji, który po studiach w tokijskiej Akademii Sztuk Pięknych, przyjechał do Polski i tu „osiadł” w zupełnie innej kulturze, pozostając mimo to tak bardzo japońskim jak się tylko dało. I chociaż całkiem dobrze mówi po polsku, ma właściwe Japończykom nawyki – subtelną grzeczność, doskonałe wychowanie, buddyjski spokój, kłanianie się przy powitaniu. „Przedstawicielem natury jest kamień”, powiedział w jednym z wywiadów. I kamienie faktycznie często występują w jego sztuce w roli głównych aktorów. Spokojnej, niemal świątynnej atmosfery spodziewać się można oglądając obrazy Kamojiego, na których  szare, namalowane tuszem koła toną w bieli. Bieli śmierci, bieli modlitwy i to w znaczeniu typowym dla naszej (polskiej) kultu

Szkoła Gersona

Wojciech Gerson należy do tych malarzy XIX-wiecznych, którzy przez wiele lat nie byli specjalnie cenieni. Jego akademickie obrazy o tematyce historycznej nie uchodziły za zbyt nowatorskie  i nawet  autor książki o malarstwie polskim Tadeusz Dobrowolski, wybitny historyk sztuki i wielbiciel malarstwa XIX w., uważał Gersona za twórcę dość  pośledniej klasy. Oglądając i dziś w muzealnych salach, a nawet na kartach albumów o sztuce, historyczne dzieła Gersona,  można się  zwyczajnie... nie zachwycić. W swoich czasach uchodził za drugiego po Matejce najlepszego przedstawiciela malarstwa historycznego, a tymczasem współczesny odbiorca oglądający historyczne prace Gersona, może być zaskoczony  schematycznością i przesadnym patosem  dzieł takich jak "Kazimierz Odnowiciel wracający do Polski". Postacie drewniane, kolory takie sobie, a sztywność kompozycji i maniera sztucznego ustawiania postaci nie zjednują sympatii malarzowi. Co może zdziwić  tym bardziej, że Gerson to

Pasą się, pasą owieczki w MOCAK-u

Julian Opie to jeden z najpopularniejszych artystów brytyjskich, związanych z ruchem Nowej Rzeźby Brytyjskiej lat 80. XX wieku. Miłośnicy muzyki pamiętają być może słynną okładkę albumu "The Best of" zespołu Blur z 2000 roku, a także pomnik Briana Adamsa w Indianapolis z 2006 r. Jej autorem jest właśnie Opie, twórca specyficznej "sylwetki konturowej".  Dzieła tego urodzonego w 1958 roku londyńczyka znajdują się obecnie w najbardziej prestiżowych galeriach i muzeach świata (wystarczy wspomnieć Tate Gallery, Victoria @ Albert Museum w Londynie czy nowojorskie MOMA). Prócz tego, że jest twórcą niezwykle aktywnym (jego portrety można liczyć w setkach), i wykorzystuje wszystkie istniejące techniki  zapożyczając je z dzieł antycznych i nowożytnych (zarówno egipskie jak i greckie posągi inspirowały go przy tworzeniu rzeźb wykonanych z wykorzystaniem techniki komputerowej), sztuką interesuje się też jako odbiorca. Uwielbia chodzić do muzeów na całym świecie, p

Cygańskie królowe i źli chłopcy

Bogactwo i nędza. Full kolor i świat czarno-biały (bardziej czarny, niż biały). Cyganie i imigranci. Królowe i żebraczki. Barwne kosztowne tkaniny i  łachmany z lumpeksów. Obskurny świat współczesny z ubogich dzielnic i  baśniowa egzotyka rodem z dawnych hinduskich ilustracji. W katowickim BWA w piątek otwarto wystawę fotografii socjologicznej. Wystawę podwójną. Przestrzeń galerii została podzielona na dwie części. W jednej prezentowane są zdjęcia wykonane przez  portugalskiego fotografa  Jeana – Manuela Simoesa „Chiens de la casse” („Źli chłopcy”). Tworzą gigantyczną instalację składającą się z ogromnych czarno-białych  fotografii wykonanych na przedmieściach Paryża. To zdjęcia porażające. Niektóre rozmyte, zrobione jakby w  biegu, albo podczas jazdy skuterem. Przedstawiają świat jaki można zobaczyć na teledyskach francuskich raperów o arabskich albo murzyńskich korzeniach. Świat blokowisk, ludzi utrzymujących się z zasiłków,  kradzieży lub sprzedaży narkotyków. Poniekąd

Szwedzki i graffiti na Śląsku

Jednym z najbardziej znanych i cenionych artystów ulicy jest Banksy. Jest to postać tajemnicza i nieuchwytna. Nikt nie wie naprawdę kim jest, jak się nazywa i jak mu się udaje dokonywać takich cudów jak podrzucenie własnego obrazu w miejsce innego wiszącego w  londyńskiej Tate Galery, wykonanie graffiti  po obu stronach  skonfliktowanych  terytoriów – izraelskiej i palestyńskiej, a także malowideł naściennych na budynkach w taki sposób, że, jak twierdzą  zaskoczeni przechodnie, „nikt nic nie widział, a potem nagle jest i wszyscy o tym mówią”. Prace Bansky’ego są teraz chodliwym towarem i na aukcjach osiągają milionowe ceny.  Katowice, jak na razie Banksy’ego nie gościły (chyba), a w każdym razie nie pozostawił on żadnych widocznych śladów swojej streetartowej działalności. Mimo to także w Katowicach natrafić można na intrygujące  murale, których twórcy ukrywają się pod pseudonimami. Swoistą „streetartowską” wizytówką miasta jest gigantyczna, 20 metrowa „Kura”, która ozdo

Sławkowska austeria

W Polsce karczmy istniały od średniowiecza. Jedną z najpiękniejszych i najstarszych jest karczma na rynku w Sławkowie, małym miasteczku na pograniczu Śląska i Małopolski. Sławkowska austeria w swym obecnym kształcie pochodzi z wieku XVIII. Data 1701 r. do dziś widoczna jest na belce stropowej i najprawdopodobniej jest datą remontu, jaki  miał miejsce w tym drewnianym  budynku, o powierzchni 380 m kw. z fasadą ocienioną przez  6 masywnych filarów podtrzymujących  dach polski łamany kryty gontem. Wcześniej, w XIII w.,  również była tu karczma, o czym świadczą fragmenty fundamentów odkrytych na tym miejscu. Funkcję tę pełniła też w kolejnych wiekach. Latem 1697 r. król August II Mocny biesiadował tu wraz ze swymi towarzyszami i jak głosi legenda dał nawet pokaz swojej siły zgniatając srebrny kubek z zastawy. Sławkowska karczma usytuowana jest, podobnie jak i inne tego typu obiekty, przy głównym trakcie handlowym. Wiedzie on do Olkusza i dalej do Krakowa. Jak wspominają najst

Pałac Hatzfeldów

Dzieje jednego z najokazalszych wrocławskich pałaców miejskich pełne są dramatycznych zwrotów akcji i ironicznych podtekstów. W 1714 r.  przy obecnej ulicy Wita Stwosza  jeden z najzamożniejszych rodów w Królestwie Prus – Hatzfeldowie (pruska szlachta, której protoplastów należy szukać w X wieku) - zlecił   zaprojektowanie swojej siedziby cieszącemu się uznaniem lokalnej społeczności śląskiemu architektowi Christophowi Hacknerowi, w miejscu gdzie jeszcze w XIV wieku znajdowały się rezydencje książęce należące do Piastów brzeskich i oleśnickich. Ten wspaniały barokowy obiekt, ukończony w 1722 r. padł w niedługim czasie ofiarą działań wojennych (spłonął podczas oblężenia austriackiego w czasie wojny siedmioletniej). Kolejny pałac zbudowano  w miejscu  zniszczonej  budowli w latach 1765 – 1773 i jest dziełem niemieckiego architekta Carla Gottharda Langhansa (późniejszego budowniczego berlińskiej Bramy Brandenburskiej), który jako wielbiciel  Italii i reprezentant klasycyzmu