Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2014

Nocny urok neonów

W zalewie współczesnych reklam, nierzadko wyjątkowo paskudnych i  nachalnie starających się przekonać nas do zakupu różnego typu towarów i usług, zabytkowe neony, jakie ze swej młodości pamiętają nasi rodzice czy dziadkowie, mają wyjątkowy urok. Przed II wojną światową Warszawa była oświetlona jak Paryż, wspominała ciocia mojej koleżanki, znana warszawska... wróżka. Również Katowice były oświetlone retro neonami, które nadawały temu miastu europejski wymiar. Po II wojnie światowej neony cieszyły się równie dużą popularnością. Projektowali je znani graficy, a wykonywały polskie firmy, które dbały o jakość i solidność wykonania. Z czasem o neonach przestano pamiętać, nie konserwowane popadały w ruinę, źle się kojarzyły z czasami PRL-u i coraz częściej trafiały po prostu na śmietnik. Ludzie, którzy zafascynowani starymi neonami, chcieli je odnawiać i na nowo wprowadzać w strukturę współczesnego miasta bywali traktowani jak nieszkodliwi wariaci. Z czasem jednak takich pozytyw

Jordaens, następca Rubensa

Malarstwo flamandzkie epoki baroku jest szczególnie interesujące dla współczesnego odbiorcy, nastawionego na sztukę tradycyjną, doskonałą pod względem warsztatowym i atrakcyjną tematycznie. Ceny osiągane przez obrazy i grafiki flamandzkie na aukcjach  budzą podziw, a czasem wręcz osłupienie. Tytuł niekwestionowanego króla sztuki epoki baroku dzierży od dawna Peter Paul Rubens. Co ciekawe, mimo iż ideał piękna we współczesnym świecie daleki jest od wszechobecnych w  jego malarstwie krągłości, rumianości i cielesnej obfitości, to wyrafinowanie zestawów kolorystycznych, fascynująco wierne odtworzenie tkanin, futer, kapeluszy i biżuterii na obrazach Rubensa do dziś zjednuje mu ogromną rzeszę miłośników, wpatrujących się nieprzytomnym wzrokiem w obrazy w salach wiedeńskiego KHM, madryckiego Prado czy w jego rodzinnej (choć nie z urodzenia, gdyż urodził się w Siegen w Westfalii) Antwerpii. Fascynacja współczesnych miłośników sztuki przeniosła się z  Rubensa na jego pracownię, u

Ławeczkomania, czyli czar nieruchomych postaci

Od lat 90. XX w. w różnych polskich miastach można natknąć się na ławeczki z rzeźbami przedstawiającymi znane osoby. Najczęściej odlane w brązie, naturalnej wielkości siedzące figury zdobią chodniki, parki, skwerki i inne miejsca związane z biografiami owych postaci.  W 1999 roku na Piotrkowskiej  w Łodzi odsłonięto ławeczkę Juliana Tuwima, która stanęła przed pałacem Juliusza Heinzla i zapoczątkowała Galerię Wielkich Łodzian. Co prawda idąc tą nieskończenie długą ulicą od strony łódzkiej katedry należy liczyć się z pokonaniem całkiem niezłego dystansu, ale  warto - aby zobaczyć to łódzkie dzieło autorstwa Wojciecha Gryziewicza, i zgodnie z legendą potrzeć nos  słynnego poety, bo można zapewnić sobie w ten sposób wyjątkowe szczęście. Ławeczki można znaleźć i w innych miastach - jest ich ponad pół setki. W Częstochowie w październiku odsłonięto ławeczkę przedstawiającą odtwórcę roli Janosika. Rzeźbiarska podobizna aktora Marka Perepeczki usytuowana jest naprzeciwko innej ł

Usta Kupidyna, czyli o Mitoraju

Gdy w październiku zmarł 70-letni rzeźbiarz Igor Mitoraj, w Pietrasanta ogłoszono jednodniową żałobę, a burmistrz  wygłosił mowę ku czci tego polskiego artysty, który na swoje miejsce do życia i pracy wybrał to właśnie włoskie miasteczko. Autor monumentalnych posągów z marmuru karraryjskiego, wielkich mitologicznych głów, obandażowanych, kalekich, ale ze śladami doskonałej (choć uszkodzonej) urody dzielił życie między Włochy a Francję, gdzie od lat 80. miał swoją pracownię. Jak to się stało, że ten nieślubny syn oficera Legii Cudzoziemskiej, urodzony w Rudawach, a potem wykształcony na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych u jednego z najbardziej awangardowych profesorów tej uczelni, jakim niewątpliwie był Tadeusz Kantor, osiadł z dala od Polski i zyskał ogromną sławę poza granicami kraju, w Polsce zaś do dziś traktowany jest z pełną rezerwy estymą, albo przeciwnie - z odrazą, której wyrazem stały się oskarżenia o megalomanię, a nawet o szerzenie kiczu i pornografii?  Zakoc

Brama miłości

Brama, która niegdyś wiodła do ogromnej, liczącej 99 komnat, rezydencji znajduje się dziś przy chorzowskim ZOO. Rezydencja ta to wspaniały XIX- wieczny pałac zbudowany w Świerklańcu dla największej miłości arystokraty i milionera hrabiego Guido Henckela von Donnersmarck. Dla prawdziwej femme fatale  - markizy Blanki de Paiva, która była pierwszą żoną właściciela rezydencji, zwanej Małym Wersalem. Układ architektoniczny pałacu  przypomina wersalskie założenie pałacowo-ogrodowe określane  jako "entre cour et jardin", czyli "między dziedzińcem a ogrodem", i miał ukochanej Guida przypominać architekturę Paryża, z którym tak trudno było się jej rozstać. Kim była owa dama, która zginęła podobnie jak Isadora Duncan uduszona przez szal, który wplądał się w gałęzie podczas konnej przejażdżki? Urodziła się w biednej żydowskiej rodzinie, która przeniosła się do Rosji prawdopodobnie z Polski. Była córką krawca i miała na imię Esthera. Esthera Lachman. Potem zmieni

Barokowa perełka i współczesny gniot

Idąc od strony Wawelu, trasą świętego Stanisława, po kilku minutach znaleźć się można na Skałce. Na terenie  jednej z najpiękniejszych barokowych świątyń Krakowa, do której przylega klasztor św. Pawła Pustelnika. W należącej od XV wieku do ojców paulinów bazylice pod wezwaniem Michała Archanioła i św. Stanisława, jak pisano w kronikach, doszło w średniowieczu do straszliwego morderstwa. Król Bolesław Szczodry oskarżył biskupa Stanisława ze Szczepanowa o zdradę i - gdy jego słudzy odmówili - za pomocą miecza osobiście go poćwiartował. Szczątki  biskupa wrzucono do sadzawki, którą dziś można obejrzeć na dziedzińcu przed kościołem. Jak było naprawdę, tak do końca nie wiadomo, bo według niektórych legend  mordu dokonano na Wawelu, gdzie też w istocie ostatecznie spoczęły szczątki biskupa męczennika. W każdym razie do świątyni na Skałce zaczęli napływać pielgrzymi, którzy chcieli zobaczyć miejsce kaźni biskupa Stanisława. Pod naporem pątników ówczesny kościół zaczął z wolna ch

Stąpając po Galicji

Po raz pierwszy w życiu stąpałam w ten sposób po Galicji. Po małych miasteczkach i dużych, bogatych miastach, które pod rządami cesarza Franza Josepha II, tkwiły w marazmie i jak urzeczone zwracały się ku sielskim czasom dobrobytu i spokoju, mimo iż pod spodem kryły się występek, zbrodnie, szpiegostwo, rozbudowany aparat policyjny. Wszystko to co można zobaczyć w filmie Istvana Szabo "Pułkownik Redl". Na wystawę "Mit Galicji" w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie wiodą wypolerowane schody wspaniale oświetlonej klatki schodowej. W jednej z pierwszych sal na podłodze można zobaczyć, a nawet poczuć pod stopami, mapę Galicji i Lodomerii. Niezwykłe wrażenie. Przygotowywana przez 4 lata ekspozycja "Mit Galicji" miała na celu zaprezentowanie czterech różnych spojrzeń na "galicyjskość": austriacki, polski, ukraiński i żydowski. Nieobeznanego z historią widza wprowadzają w temat ogromne plansze - wystawa ta jest bowiem w znacznej mier

Matejko przy Barbakanie

Równo rok po odsłonięciu pomnika przedstawiającego Jana Matejkę, spacerując po krakowskich Plantach, natrafiłam na to budzące kontrowersje dzieło. 12 listopada 2013 roku obok Barbakanu od strony ulicy Basztowej ustawiony został pomnik siedzącego w fotelu Matejki autorstwa profesora ASP w Krakowie Jana Tutaja. Okazją była 175 rocznica urodzin autora "Bitwy pod Grunwaldem" i "Hołdu Pruskiego" oraz 120 rocznica jego  śmierci. Miejsce wybrano ponoć nieprzypadkowo - wszak niedaleko mieści się muzeum - Dom Jana Matejki, a także plac oraz Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie nosząca imię  artysty,  gloryfikującego wielkie momenty w dziejach naszego kraju, malarza który słynął z uwielbienia dla historii Polski.  Autor pomnika, Jan Tutaj, miał nieco ekscentryczny pomysł na tę rzeźbiarską kompozycję, a mianowicie posągowego Matejkę umieścił  w ramie, czyli tam gdzie zwykle znajdowały się matejkowe obrazy. Sprawia to dość osobliwe wrażenie. I to nie dlatego że rama

Galeria Rzeźby Śląskiej

W ciepły słoneczny poranek wybrałam się do chorzowskiego Parku Śląskiego,  by odszukać magiczne miejsce - Galerię Rzeźby Śląskiej. Obok "Leśniczówki". W górę, w kierunku Planetarium, a potem skręcić w bok, w leśną ścieżkę. Byłam już tam kiedyś z autorem jednej z rzeźb, ale muszę przyznać, że szliśmy wtedy inną drogą. Tym razem w pustawym  leśnym odludziu czułam się nieco dziwnie. Od czasu do czasu widziałam jednak przemykających biegaczy i starszych spacerowiczów z psami, więc nie byłam tam aż tak zupełnie sama. Gdy dotarłam do polanki, na której w zieleni rozrzucone co kilka kroków stały rzeźby, byłam już mocno zziajana. Brodząc w trawie szukałam tabliczek informujących o autorze i tytule dzieła. Nie wszędzie jednak były one umieszczone. Za to znajdowały się tam reflektorki, które zapewne w nocy musiały podświetlać rzeźby i wydobywać je z mroku. Niestety, ja w nocy udać się w to odludne miejsce bym się nie ośmieliła. Może więc klienci pobliskiej Leśniczówki - re

Noga, która tańczy

W szare listopadowe popołudnie przedzierałam się przez rozkopane katowickie uliczki wiodące od tzw. Superjednostki, czyli inspirowanego koncepcją  marsylskiej jednostki mieszkalnej Le Corbusiera, ogromnego bloku, który sam w sobie mógłby być całym osiedlem, poprzez błota, kałuże i jakieś metalowe ogrodzenia do gmachu katowickiego BWA. Z deszczu, ciemności i szarugi wyłaniały się tylko postacie palaczy, którzy stali przed wejściem, bo przed wernisażem musieli jak się to mówi na Śląsku: "zakurzyć". Muszę przyznać, że do katowickiej  galerii BWA na wystawę PER ARS AD ASTRA, czyli przez sztukę do gwiazd, zwabiła mnie informacja o tym, że pojawią się tam 3 artyści ze Śląska, których prace szczególnie sobie cenię. Pierwszym jest Roman Kalarus , fantastyczny plakacista, który stworzył indywidualny, bardzo interesujący styl w swoich projektach. Drugim jest piewca sosnowieckich parków, ławek, familoków, nostalgiczny malarz i poeta Jacek Rykała . Trzecim natomiast Irene

Michał Kliś i Śląska Szkoła Plakatu

Michał Kliś - grafik, profesor, rektor ASP w Katowicach w latach 2001-2005. Przede wszystkim jednak plakacista. Katowice słyną z plakatów. Mówi się nawet nieformalnie o Śląskiej Szkole Plakatu, którą tworzy około 30 artystów (m.in. Tadeusz Grabowski,  Eryk Pudełko, Jan Szmatloch), wywodzących się z katowickiej Akademii Sztuk Pięknych, należących do katowickiego oddziału ZPAP i wystawiających swoje prace cyklicznie w katowickiej galerii BWA. Wywodzi się z niej również mój ulubiony grafik Roman Kalarus, którego znakomitą wystawę można było obejrzeć kilka lat temu w gmachu Biura Wystaw Artystycznych w Katowicach. Michał Kliś to niewątpliwie jedna z najbarwniejszych osobowości spośród śląskich grafików. W katowickim Rondzie Sztuki niedawno można było obejrzeć wystawę plakatów "Znak/ślad" Michała Klisia - twórcy, który szczególnie upodobał sobie właśnie tę formę graficzną. Fantastycznie dopracowane, lapidarne prace z serii Teatr Ulicy przypominają słynne odbicia fr

Postmodernistyczne straszydło, czyli król jest nagi

Bóg na stworzenie świata potrzebował 7 dni. Architektowi  na zaprojektowanie wrocławskiego domu towarowego Solpol w 1993 roku wystarczyło 5 dni. W pięć dni zaprojektował koszmarek, który straszy do dziś na pięknej ulicy Świdnickiej, obok gotyckiego kościoła świętej Doroty. Postmodernizm w wykonaniu architekta Wojciecha Jarząbka jest różowo - niebieskawym potworem, który poza tym że w kiczowatych latach 90. stanowił kolorystyczne ożywienie szarej ulicy i posiadał  ruchome schody, którymi ekscytowali się wrocławianie wjeżdżający na piętro niemal wprost od drzwi wejściowych,  budził raczej mieszane uczucia. Budynek w centrum miasta oględnie komentowany jako "czapka Stańczyka",  bynajmniej nie zachwycał też ówczesnego proboszcza pobliskiej parafii pod wezwaniem  św. Doroty - ceglanego kościoła, który zwrócony jest  prezbiterium ku Solpolowi. Kapłan był oburzony "jarmarczono-odpustową" kolorystyką budynku tłumnie odwiedzanego nie tylko przez wrocławian, ale

Permanentna inwigilacja, albo o sztuce podglądactwa

W kultowym filmie "Seksmisja" jeden z bohaterów, obudzony po wielu latach hibernacji, widząc iż znajduje się pod obstrzałem spojrzeń  kobiet, które w fartuchach lekarskich z zaciekawieniem  obserwują go jako przedstawiciela reprezentującego gatunek, który wyginął,  krzyczy z rozpaczą:"Permanentna inwigilacja!". Film powstawał w czasach, gdy o reality show ani artystach wystawiających siebie na pokaz  i nazywających to sztuką, mało kto w Polsce słyszał, choć może Jerzy Bereś i jego nagie, niemal ekshibicjonistyczne perfomensy były  pewnego rodzaju prototypem sztuki podglądactwa. W ostatnich latach to co było swoistym ekscesem artystycznym, o którym plotkowano z wypiekami na twarzy, nie tylko się spopularyzowało, ale nawet spowszedniało. Kto dziś pamięta pierwsze edycje "Big Brothera", "Baru" czy innych tego typu programów, w których ludzie bez skrępowania obnażali się duchowo i fizycznie, a nawet  uprawiali seks, naśladując przed kame

Wrocławski kirkut - magia zieleni i zniszczenia

W słoneczne przedpołudnie zwiedzałam w towarzystwie starszej pani, mieszkającej w stolicy Dolnego Śląska od niemal półwiecza, wrocławski cmentarz żydowski. Otwarty w połowie XIX wieku, ogromny, ponad 4-hektarowy obszar wypełniają skromne macewy i okazałe grobowce zmarłych Żydów z rodzin najznamienitszych w dziewiętnastowiecznym Wrocławiu. Prawnicy, lekarze, politycy, pisarze, żołnierze. Zresztą nie tylko wrocławscy. Groby o kształtach symbolicznych. Macewy - księgi  upamiętniające zmarłych rabinów, kaduceusze na nagrobkach lekarzy, złamane drzewa na grobach tragicznie zmarłych... Ogromne rodzinne grobowce zdobione wyrafinowanymi dekoracjami geometrycznymi albo wymyślnymi ozdobami kwiatowymi. Najstarszy grobowiec pochodzi z XIII wieku. W 1943 roku cmentarz zamknięto. Podczas działań wojennych w czasie II wojny światowej niektóre nagrobki zostały zniszczone - ślady kul można do dziś zobaczyć na powierzchniach niektórych z nich. Cmentarz otoczony wysokim, nieciekawie wygląda